czwartek, 12 lipca 2012

Jonizująca ekologia

Unia Europejska szczyci się swoją wspólną polityką rolną (chyba piszę się to z wielkiej litery, ale co tam) pomimo tego że na światowej mapie innowacji w rolnictwie - mam na myśli GMO - jest białą plamą. Największy procentowy przyrost areału upraw genetycznie modyfikowanych następuje w państwach rozwijających się, jednocześnie państwa te notują wzrost plonów. UE od wielu lat stosuje zakaz uprawy takich roślin (istnieją pewne wyjątki), powodem jest podejrzenie że powodują one niepożądane skutki dla środowiska oraz ludzi. Z tym że brak na to rzetelnych dowodów!

Od samego początku GMO było solą w oku organizacji ekologicznych, czy też szczerze mówią chcących za takie uchodzić. Przy pomocy wielu akcji happeningowych udało im się wymusić zakaz (obejmujący pewne wyjątki - decydują o tym poszczególne kraje) obsiewania pól nasionami genetyczne modyfikowanymi na terenie UE. Bodaj najbardziej rygorystyczne prawo krajowe w tej materii ma Polska, nasze władze niemal całkowicie zakazały takich upraw. Pomimo tego obowiązuje moratorium na sprowadzanie pasz transgenicznych. Aby wyjaśnić tą niekonsekwencję w stanowisku polskiego rządu posłużę się cytatem ze strony portalspżywczy.pl (całość TUTAJ):
 Światowy popyt na soję non GMO jest stabilny i wynosi około 4 – 5 mln ton rocznie. Jeśli w Polsce zostałby wprowadzony zakaz stosowania soi GMO, popyt wzrósłby o 2 mln ton/rocznie, tj. o prawie 50 proc. Zapewne miałoby to znaczący wpływ na cenę tego surowca i różnica ta wzrosłaby kilkukrotnie
Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.  A w tej kwestii to już szczególnie. Polska nie dopuszcza na swój rynek obrotu i rejestracji nasion GMO. Za co, już w 2009r. zapadł niekorzystny dla nas wyrok  w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. A szykuje się już następny pozew, dotyczący innego aspektu GMO Oczywiście przegrana wiąże się z karami finansowymi, które zapłacą podatnicy, czyli wszyscy.

Sceptyczne stanowisko UE nie przeszkadza w wydawaniu milionów euro roczne na badania biotechnologiczne, których efektem jest uzyskanie GMO. Tylko po co to robić? Po co marnotrawić środki i siły na prowadzenie badań naukowych, których wyniki nie mogą zostać wprowadzone w życie? Czy nie lepiej przeznaczyć je na inne cele? Według prof. Jana Szopy-Skórkowskiego w ciągu kilkunastu ostatnich lat na badania wydaliśmy kilkanaście miliardów złotych. Większość tych środków została w pewnym sensie zmarnowana, efekty prac badawczych nie są wprowadzane do szerszego stosowania. Tak jest np. ze zmodyfikowanym lnem posiadającym właściwości bakteriobójcze, można by z niego produkować środki opatrunkowe. Niestety tak się nie dzieje, ponieważ nie wyrażona zgody na szeroką uprawę tej odmiany rośliny.

Najlepiej byłoby wyjść z błędnego założenia o szkodliwości roślin genetycznie modyfikowanych i w pełni wykorzystać cały potencjał finansowy i intelektualny Unii w celu poprawy efektywności tych że upraw.  Spowodowałoby to wzrost uzyskiwanych plonów a tym samym wzrost rentowności upraw przy jednoczesnym zmniejszeniu zapotrzebowania na środki chemiczne, które nie są obojętne dla środowiska naturalnego. Jako kuriozum w działaniach organizacji ekologicznych można przytoczyć sprawę ziemniaka Amflora. Pomimo pozytywnych opinii o bezpieczeństwie dla środowiska, ludzi i zwierząt ekologom udało się zblokować próby wprowadzenia tej odmiany do powszechnej uprawy. Zupełnie inaczej stało się z ziemniakiem o tych samych właściwościach, uzyskanych na skutek mało precyzyjnych i w zasadzie niebezpiecznych dawek silnego promieniowania jonizującego. W tym przypadku należy się głęboko zastanowić kto bardziej nam szkodzi.

Wokół tematu GMO krąży wiele mitów, niejasności, półprawd a nawet czystych kłamstw. Osoby, którym zależy na rzetelnym przedstawieniu tematu są uważane przez ekologów za sługusów korporacji i wszelkiego innego zła stojącego za modyfikowaną żywnością. Ich argumentem na poparcie oskarżeń jest to, że pracują za pieniądze koncernów produkujących modyfikowane nasiona. Ale czy tak samo są atakowani naukowcy oceniający skuteczność leków, pracując przecież za pieniądze koncernów farmaceutycznych? Odwracając kierunek oskarżeń można zapytać o obiektywizm ekspertów organizacji ekologicznych. Pracują za ich pieniądze, wiedzą że jeśli nie przedstawią dowodów - nawet wyssanych z palca - na poparcie tez zleceniodawców już nigdy nie dostąpią możliwości skorzystania z niemałych środków jakimi dysponuje choćby Greenpeace. Co prawda nie znam wszystkich publikacji dotyczących roślin genetycznie modyfikowanych, ale na podstawie tych z którymi się zetknąłem jestem w stanie stwierdzić że liczba tych opisujących ich zalety w zdecydowany sposób przewyższa te o ich wadach.

Osobom zainteresowanym temat GMO polecam blog GMObiektywnie. Jest to naprawdę solidne źródło prawdy na ten temat, autor piętnuje tam hipokryzję i stosowanie półprawd w temacie dla nas wszystkich bardzo ważnym. Chodzi w końcu o to co jemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz