środa, 12 września 2012

Zaproszenie na ekshumację

Wczoraj wieczorem odbyła się debata i głosowanie nad wnioskiem SLD o likwidację Instytutu Pamięci Narodowej. Pomysł radykalny, od dawna wnoszony przez posłów tej partii. Z całą pewnością IPN wymaga zmian organizacyjnych, przede wszystkim likwidacji pionu śledczego. Jego działalność w ostatnich latach nie przynosi żadnych efektów, natomiast pociąga za sobą olbrzymie koszty. Przykładem niech będzie całkowicie niepotrzebna, bo nie wnosząca nic nowego, ekshumacja ciała gen. Sikorskiego. Jej koszt, łącznie z badaniami przyczyny śmierci mógł wynieść ok 500 tys zł. Uważam że taką kwotę można było spożytkować znacznie lepiej, choćby na edukację młodzieży szkolnej z zagadnień działalności podziemia niepodległościowego w PRL. Swoja drogą zastanawia mnie dlaczego o tym ruchu mówi się "niepodległościowy"? Przecież Polska w tym czasie była niepodległa, nie miała suwerenności, a to dwa zupełnie różne stany rzeczy. Nie wiem skąd bierze się to uogólnienie. Może stąd, by postawić znak równości pomiędzy podziemiem antykomunistycznym a ruchem oporu z czasów II Wojny Światowej? Wróć...

Zabawy z grzebaniem z grobach to element co raz bardziej kojarzony z prawicą spod znaku PiS. Nie od dziś wiadomo że IPN powoli staje się prywatnym folwarkiem tej partii, jego zasoby są pokusą do szukania "haków" nie przeciwników politycznych. Instytut "bawił się" (może trochę za ostre sformułowanie) ciałem gen. Sikorskiego, natomiast PiS bawi się ciałami Gosiewskiego, Wassermanna, Walentynowicz, ma zakusy do grzebania w innych grobach, wszystko to składa się na makabryczną "wojnę trumnami". Prawo i Sprawiedliwość do perfekcji opanowało cyniczne posługiwanie się ludzką krzywdą, nieszczęściem, całe środowisko opozycji smoleńskiej lubuje się w funeralnym teatrze. Ekshumacje nie wnoszą nic zaskakująco nowego do wiedzy o katastrofie prezydenckiego samolotu. Ciężko mi nawet rozstrzygnąć czy są one uporczywym staraniem udowodnienia fałszywej tezy o zamachu, czy też małostkową, cyniczną grą pozorów, której adresatem jest lud smoleński i rzesza wahających się nieprzekonanych do abstrakcyjnej wizji wybuchów, czy też innego scenariusza zamachu.

Cały spektakl z denatami jako rekwizytami i cmentarną scenografią ociera się już o absurd. Ludzie posunęli się już do tego stopnia że padają słowa "zapraszamy na ekshumację"! Tak, padły takie słowa, wyłapałem je w materiale Faktów TVN Każdy swoje, przytoczony cytat pada w 3:09 materiału, kierowany jest do Marty Kaczyńskiej, córki nieżyjącej pary prezydenckiej. Oczywiście są to słowa wyrwane z kontekstu, co nie zmienia faktu że ekshumacja absolutnie nie jest czynnością na którą zaprasza się osoby nie biorące w niej bezpośredniego udziału. Wyjmowanie pochowanych zwłok z grobu nie jest czynnością wymagającą widowni, nie dobrze że kultura ludzi zmierza do tak niskiego punktu, jakim jest robienie "atrakcji" z ekshumowania. Co będzie następne? Festyn z okazji wyjęcia zwłok z grobu? Aż obrzydzenie bierze jak się o tym pomyśli...

Osoby publiczne powinny mieć na uwadze że nie przystoi im żonglować trumnami, jak również pokazywać się w świetne kamer z czaszkami ofiar represji komunistycznych (uszczypliwość pod adresem Prezydenta Komorowskiego).


Odchodząc o tematu, chciałbym gorąco podziękować, a jeszcze goręcej pogratulować wszystkim uczestnikom i medalistom polskiej reprezentacji na Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie. Możemy być z Was dumni. Gdyby tylko jeszcze TVP pozwoliła nam ekscytować się tymi sukcesami na żywo... na przekór słowom Premiera.

środa, 5 września 2012

Zatrute jabłko braku wizji w wizji

W ubiegłą niedzielę w siedzibie PiS odbył się kabaretowy spektakl pt "O takim jednym, co chciał być premierem", w roli głównej Jarosław Kaczyński (przez niektórych zwany Kłamczyńskim). Całość opowiada o pomysłach jakie przyszły do głowy głównemu bohaterowi po porannym przebudzeniu. A tak na poważnie to J.K. doszedł do wniosku że nie ma najmniejszych szans na ponowne zajęcie fotela szefa rządu, wygłosił więc tzw expose. Miał w nim przedstawić wizję rozwoju gospodarczego Polski i recepty na poprawienie stopy życia przeciętnego obywatela naszego kraju. Z szumnych zapowiedzi narodziła się rachityczna wizja, całkowicie oderwana od rzeczywistości. Zamiast ewolucji proponuje się nam rewolucję. Zamiast zmieniać chce burzyć, zamiast przebudowywać chce rozbierać.  Widać "Jarosław-Polskę-zbaw" wszedł tak głęboko w odmęty smoleńskiej mgły że nie jest w stanie z niej wybrnąć.

Jeszcze nim pojawiły się komentarze odnoszące się do konkretnych pomysłów, pojawiły się opinie że sztab PiS próbuje przeprowadzić kolejny manewr pokazujący inną, bardziej łagodną i merytoryczną twarz Prezesa. Fortel ten znamy z kampanii prezydenckiej z 2010 r., po ostatecznej przegranej zrzucono jednak zasłonę i powrócono do dawnej twardej retoryki. Zaczęto także eksploatować temat smoleński, który ostatecznie stał się głównym motywem PiSu i całkowicie przysłonił inne inicjatywy tego ugrupowania. Obecne zwrócenie się ku gospodarce to krótkotrwałe odejście od tematyki katastrofy, Prezes i jego bardziej bojowe otoczenie długo w tym spokoju nie wytrzymają, z całą pewnością jeszcze przed końcem roku powrócą smoleńskie duchy.

Wróćmy jednak do propozycji przedstawionych przez Jarosława Kaczyńskiego. Oprócz obietnic komu ile da lub dołoży - chciało by się rzec: nikt ci tyle nie da, co Prezes obieca - nie ma prawie żadnej wzmianki skąd wziąć na to pieniądze. Samo obłożenie banków i wielkich sieci handlowych podatkiem obrotowym nie pomoże, wyżej wymienieni ciężar nowych danin przerzucą na klientów, więc więcej zapłacimy w hiper i supermarketach oraz za usługi bankowe, choćby prowadzenie konta. Środki zebrane z nowej daniny po przeznaczeniu ich na ulgi i zapomogi dla najbiedniej szych zostaną zjedzone prze podwyżki cen towarów i usług. Koło się zamyka.
"Mamy bardzo złe perspektywy jeżeli chodzi o emerytury, mamy perspektywy załamania się systemu emerytalnego. Mamy fatalny stan służby zdrowia i oświaty. Zadziwiającą politykę kulturalną. Brak takiej polityki wobec rolnictwa i wsi która spowodowałaby, że te sprawy nie byłyby a ciągle są wyzwaniem dla Polski."
Zgodzę się z każdym przytoczonym wyżej słowem. Jednak pomysły mające zmienić tą diagnozę nie dość że absolutnie niczego nie poprawią, to wręcz pogorszą to co już jest złe. Obniżenie dopiero co podwyższonego wieku emerytalnego i zwolnienie z podatku rent i emerytur poniżej 1000zł spowoduje olbrzymi deficyt w ZUS i w dochodach państwa, skutkiem czego będzie wzrost potrzeb pożyczkowych. Im więcej pożyczymy, tym większe odsetki będziemy musieli zapłacić. W krótkim czasie propozycje Kaczyńskiego doprowadziłyby nas na skraj bankructwa, podzielilibyśmy los Grecji. Monstrualne koszty (dziesiątki miliardów) wprowadzenia zmian i reform wysuwanych przez PiS byłyby dla polskiej gospodarki jak trucizna. Jabłko proponowane przez opozycję aż od niej ocieka. 

Likwidacja gimnazjów i powrót do 8 letniej podstawówki i 4 letniego liceum są tak samo poronione jak ustawowe zagwarantowanie nauczania j.polskiego, historii (słyszał ktoś aby w jakiejś szkole z tego zrezygnowano?) i religii (!). Polska szkoła nie potrzebuje powrotu do czasów sprzed 1989. Podział na trzy szczeble powszechnej edukacji jest bardzo dobry z założenia, wystarczy tylko poprawić jego funkcjonalność. Szkoła Podstawowa powinna kłaść nacisk na zachęcanie dzieci do nauki, dobrym sposobem na to jest odejście od wskazywania błędów, nauczyciele powinni skupić uwagę dzieci na tym co im się udaje, i poprzez to  wskazywać sposoby na poprawienie błędów. Gimnazja z kolei mają spełniać kluczową rolę w kwestii kształtowania dalszej ścieżki edukacji młodego człowieka. To w nich, przy pomocy nauczycieli, pedagogów, psychologów i doradców zawodowych (tak, tak, już na tym etapie) nastolatkowie powinni podejmować decyzję o wybraniu liceum, technikum lub zawodówki. Celem jest kierowanie jak najmniejszej liczby uczniów do niewiele dających ogólniaków.

Cały plan, będący w założeniu sztabowców PiS remedium, pełen jest rozwiązań, które na krótką i dłuższą matę spowodowałyby tylko zaostrzenie problemów trapiących dziś Polskę. Brak w nim szczegółowych wyliczeń, wszystko to hasła nie poparte argumentami. Dla przykładu pomysł połączenia ustaw o PIT i CIT w jeden akt prawny. Pachnie to trochę podatkiem liniowym, obecnie daniny te mają różne progi procentowe. Pozostawienie ich w takim kształcie jak dotychczas mogłoby jeszcze bardziej skomplikować system podatkowy.

Pośród wielu propozycji i zabrakło mi jednego, pomysłu na kompleksowe rozwiązania dla osób starszych. Ten problem jest przez wszystkich niedoceniany i pomijany, a stanowi bodaj że największe wyzwanie dla Polski. W zasadzie każda partia ma jakieś pomysły na politykę prorodzinną, uważając zwiększenie dzietności za najlepszy i jedyny sposób na rozwiązanie problemów demograficznych. Wszystkie te inicjatywy są z góry skazane na porażkę. Z jednego oczywistego powodu, mamy za mało potencjalnych matek. Programy prorodzinne są drogie, a efekty (nie zawsze pewne) widoczne po wielu latach. Podejmowanie takich działań miało sens, ale co najmniej 10-15 lat temu, od dawna znane były prognozy o niższych wskaźnikach urodzeń. Przespaliśmy najlepszy czas. Dziś powinniśmy się skupić na stworzeniu kompleksowego systemu pomocowego, nastawionego na osoby starsze, począwszy od opieki zdrowotnej (łatwość w dostępie do specjalistów, obowiązkowe badania kontrolne ale osób młodych i w średnim wieku), po wsparcie dla osób starzejących się i zniedołężniałych. Na całość powinny się składać niezależne, ale kompatybilne i wzajemnie się uzupełniające płaszczyzny pomocy społecznej. Przez pierwsze lata działa system potrzebowałby dużych nakładów, jednak w perspektywie wieloletniej przyniesie znacznie większe korzyści niż wydawanie masy pieniędzy na politykę prorodzinną (co nie znaczy że można jej całkiem zaniechać!) i utrzymywanie obecnego systemu.

Dziś zwykle jest tak że do lekarza trafiają pacjenci z rożnymi dolegliwościami jednocześnie. takie przypadki leczy się trudniej, dłużej i drożej, w dodatku szansa na całkowite wyzdrowienie i powrót do sprawności sprzed choroby są małe. Wtedy taka osoba trafia na rentę. Brak sprawności i samodzielności spowodowany chorobą (chorobami) powoduje konieczność stałej opieki, która z powodów finansowych spada na najbliższą rodzinę. Im osoba bardziej zniedołężniała, tym więcej czasu na opiekę nad nią trzeba poświęcić. Aby sprostać tym wyzwaniom opiekunowie (najczęściej kobiety) rezygnują z kariery zawodowej, wypadając tym samym z rynku pracy. Z upływem lat wypalają się, zaczynają chorować i koło się zamyka.

Stąd tak ważne są obowiązkowe badania okresowe, dzięki nim uda się wcześniej wyłapać i wyleczyć choroby, które będą nam - w miarę upływu lat - doskwierać. Im dłużej pozostaniemy w pełnej sprawności fizycznej, tym dłużej będziemy mogli pracować i odkładać na emeryturę, państwo zaoszczędzi na rentach i zasiłkach, nie będzie potrzeba zapewniania opieki wśród członków rodziny nad zniedołężniałymi, przez co mniej osób wypadnie z rynku pracy. Specjalnie utworzone i finansowane przez państwo służby będą dbały o jak najdłuższe zachowanie samodzielności osób starszych np. przez remonty ich mieszkań, dostosowując je do ich sprawności fizycznej. Z pewnością koszt takiego rozwiązania byłby znacznie nizszy niż przewiezienie takiej osoby do Domu Pomocy Społecznej, gdzie miesięczne koszty utrzymanie jednego pensjonariusza nie rzadko przekraczają 4 tys. zł miesięcznie.

Paleta możliwych rozwiązań, jak i liczba potrzeb osób starszych jest duża. Osoby po wieku produkcyjnym i u jego szczytu to najszybciej powiększająca się grupa społeczna w Polsce. W najbliższych latach będzie ona miała znaczący wpływ na naszą gospodarkę i sytuację budżetową Szkoda że jeszcze nikt tego na poważnie nie zauważył, nie pochyli się nad tym problemem i nie przedstawił pomysłów na rozwiązanie tego nie wątpliwie ważkiego problemu. Pozostaje czekać.

sobota, 1 września 2012

Kampania wrześniowa

Posłowie kończą wakacje. Od kilku tygodni od każdej partii sejmowej słychać zapowiedzi o ofensywie przygotowywanej na jesień. Premier ma wygłosić drugie expose, w którym mają się pojawić recepty na walkę z drugą falą kryzysu, przed którą nie uratują nas już środki unijne. Jarosław Kaczyński ma wygłosić mowę programową, przez jego zwolenników nazywaną expose. Cała reszta (SLD, SP, PSL i RP) w ogólnikach opowiadają o mglistych projektach ustaw. Liczy się tylko to aby mieć konferencję prasową, aby być, mówić, ale już nie koniecznie o czymś konkretnym.

Wszystkie zapowiedzi o jesiennym przyśpieszeniu, ciągła karuzela w sejmowej sali prasowej przywodzą mi na myśl kampanię wrześniową, ale nie batalię z 1939 roku, tylko gorączkową bieganinę studentów, którzy nie zaliczyli w terminie sesji. Gdyby partie i politycy mieli rzeczywiste pomysły, realnie projekty gotowe do wdrożenia nie musieliby uwijać się w ukropie przed kamerami i mikrofonami aby ich dostrzeżono. Nie odrabiali lekcji na czas, nie uważali na zajęciach (czytaj: nie zajmowali się na poważnie pełnieniem mandatu posła), więc teraz muszą biegać jak kot z pęcherzem. Ale to tylko pozorne ruchy mające na celu sprawienie u odbiorcy wrażenia, że rzeczywiste prace się toczą, że nasi wybrańcy maja jakąś wizję. Słaby to miraż, bo przerodził się w nieustanny jazgot zapowiedzi działań, zapowiedzi pomysłów, zapowiedzi zapowiedzi, zapowiedzi projektów (strasznie się powtarzam). Gadanie dla gadania, "teraz zawsze gadać będę" (Fredro Damy i Huzary), żadnych konkretów, choć ważne tematy do poważnych debat, nie tylko w Sejmie ale i na forum społecznym, bez problemu by się znalazły. Wymieńmy chociaż kilka: nepotyzm i kolesiostwo, problemy branży budowlanej, walka z drugą falą kryzysu. 

Czwartkowa debata o aferze Amber Gold do tych wyżej wymienionych za pewności nie należy. Nic nowego nie wniosła (bo i niby co miała wnieść?), była absurdalnie długa, nudna, przerodziła się w pyskówkę i litanię wzajemnych, najczęściej fałszywych oskarżeń. Spokojnie moglibyśmy się obyć bez niej, ale tępe głowy opozycji myślały że coś ugrają. Łudzili się na powołanie komisji śledczej. Nie pomyśleli jednak o tym, że w całej sprawie - oprócz łasych na łatwy zysk naiwniaków - zawiniła prokuratura i sądy, a Sejm nie ma nad nimi żadnej władzy kontrolnej. Sądy mają zagwarantowaną przez Konstytucję niezależność i niezawisłość, prokuratura po rozdzieleniu funkcji Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości również wypadła z pola ingerencji posłów. Nawet gdyby wniosek o powołanie komisji zostałby przyjęty, to najpewniej zostałby uchylony przez Trybunał Konstytucyjny z powodu swej sprzeczności z ustawą zasadniczą.

Mierne żaki z Wiejskiej kampanię odbębnią, a my poczekamy do następnej jesieni na powtórkę z rozrywki.

PS.
Chwilą ciszy i zadumy warto uczcić pamięć ofiar II Wojny Światowej, której 73 rocznicę wybuchu dziś obchodzimy.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Balonik z helem

Już od dawna wiadomo że klasa polityczna jest znacząco oderwana do realnego świata, ma małe pojęcie o codziennych problemach i sprawunkach zwykłego obywatela. Doskonale obrazuje to gafa byłego prezydenta USA G.W. Busha, który podczas kampanii wyborczej (jeszcze nie był wtedy prezydentem) udał się w blasku fleszy do sklepu po zakupy, wybrał wyłącznie amerykańskie produkty, gdy podszedł do kasy kasjerka zaczęła skanować kody kreskowe, ze zdziwieniem zapytał "Co Pani robi?". Tak dawno nie był w sklepie że nie wiedział o ich wprowadzeniu. Misterny plan pokazania kandydata na prezydenta jako zwykłego obywatela runął w gruzach.

Podobnej wpadki podczas kampanii wyborczej uniknął Jarosław Kaczyński, niestety nie oznacza to że nie stał się balonikiem z helem unoszącym się ponad głowami szarych ludzi. Trudno powiedzieć czy to na własne życzenie, czy też za namową otoczenia kreuje się na politycznego bonza rodem z krajów trzeciego świata. To właśnie tam na porządku dziennym są politycy opozycyjni otoczeni szpalerem groźnie wyglądających ochroniarzy, ich domy, a raczej pałace, przypominają fortece. Tak właśnie wygląda życie Kaczyńskiego. Czego się boi, że na ochronę wydaje tak duże sumy? Czyżby dopadła go mania prześladowcza? Czyżby uważał się za zaszczutego przez władzę bojownika o wolność? Wątpię, tak mogą sądzić jego wyznawcy, Kaczyński jest strasznym cynikiem, właściwie nie wierzy w większość rzeczy, które plecie na wiecach czy spotkaniach ze swoją sektą. Jest zaślepiony władzą, możne trochę otumaniony szokiem po śmierci brata, z którym był bardzo zżyty, ale to właśnie żądza władzy pcha go ku tym wszystkim anormalnym zachowaniom. Możliwe że cały ten cyrk jest po to, aby "król" ludu smoleńskiego mógł czuć się jak władca. Realne szanse na powrót do władzy są małe, styl polityki PiS i główne jej kierunki są nieatrakcyjna dla umiarkowanego wyborcy. Partia ta zamyka się w ścisłym gronie fanatycznych zwolenników, pozbawia się możliwości ekspansji.

Za tą ekstrawagancję, za miraż władzy płaci partia, a ta utrzymywana jest z kasy państwa. Więc za wszystko płacimy my, podatnicy. Nie widać racjonalnego wytłumaczenia dla tego jawnego marnotrawienia środków publicznych. W założeniu pieniądze przekazywane przez państwo na działalność partii politycznych, mają służyć rozwojowi myśli prawnej, tworzeniu nowego prawa, idei politycznych. Na zachodzie wiele obozów politycznych utrzymuje swoje własne think tanki, w Polsce pieniądze wydaje się na goryli odgrywających teatrzyk przed tłuszczą. A to tyko jeden z aspektów rachityczności obecnego systemu publicznego wsparcia dla partii. Warto wspomnieć że inni również nie są święci.

Wydawanie publicznych pieniędzy nie zgodnie z interesem publicznym (ale zgodnie z prawem), to nie jedyna ciemna sprawa PiSu. Już od wielu lat ciągnie się za tą partią sprawa Fundacji Prasowej Solidarność. Lata temu na tej i innych, nie do końca jasnych sprawach i interesach Porozumienia Centrum, jego członków i spółek zależnych budował swój mit walki z układem  Andrzej Lepper. Ten sam, który zasiadał w rządzie Kaczyńskiego. jak widać władza jest cenniejsza niż słowa o uczciwości i sprawiedliwości. Osobiście nigdy nie wierzyłem w to co mówił Pan Lepper, co nie zmienia faktu że nie dotrzymał własnego słowa.

Jak widać, najgłośniejsze w kraju środowisko domagające się ścigana i ukarania winnych wszystkich przekrętów i aktów bezprawnego, a czasem tylko bezczelnego uwłaszczenia, środowisko Prawa i Sprawiedliwości samo wymaga rozliczenia z nie do końca jasnych z etycznego punktu widzenia decyzji i działań. Nie wszystko podbiega pod paragrafy, nie za wszystko (być może za nic) nie da się skazać. Ale jest coś takiego jak moralność, i ona nie pozwala dopuszczać się tego wszystkiego, czego dopuszczają się "prawi i sprawiedliwi". W ich wydaniu jest to podwójnie oburzające, gdyż domagają się od innych tego, czego sami nie wymagają od siebie. Łatwiej dostrzec drzazgę w oku rywala, niż belkę we własnym.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Sport głupcze!

XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie za nami, przed nami dyskusja o kondycji polskiego sportu, jego perspektywach na przyszłość i strategii naprawczej. O tej ostatniej mówiono po Igrzyskach w Pekinie, Atenach, nawet po Sydney... jak widać tylko mówiono. Najgorszy wynik medalowy na Olimpiadzie od 1956 roku (w 1988 też zdobyliśmy 2 złote medale, ale oprócz tego 5 srebrnych i 9 brązowych) i zaklęty wynik 10 zdobyczy medalowych to trochę mało jak na możliwości naszego kraju, a już w szczególności za mało jak na nasze apetyty. Lista zawiedzionych nadziei medalowych jest długa, jest też całkiem spora lista pozytywnych zaskoczeń, nie zawsze medalowych, ale takie sukcesy też się liczą.

Jeszcze przed rozpoczęciem największej imprezy sportowej świata na pytanie "ile Polska zdobędzie medali" większość zapytanych (pytano głównie "ekspertów" i znanych z tego że są znani) padała odpowiedź że 12 "bo tylu jest siatkarzy". Jak wiadomo w siatkówce żadnego medalu nie zdobyliśmy. Tak się kończy dzielenie skóry na niedźwiedziu.

Oczywiście z całego serca chciałbym pogratulować zwycięzcom, przegranym i tym którzy pojechali po doświadczenie. Chciałbym podziękować za emocje, wzruszenia wygranej i gorycz porażki. Najbardziej mi żal tych, którzy ze łzami w oczach przepraszali że nie wyszło. Anita Konieczna i Karolina Michalczuk wcale nie muszą tego robić. Wzięły udział, zaserwowały mam porcję niesamowitych emocji. Gdyby sport opierał się na przewidywalności to nikt by się nim nie interesował, a już na pewno nie byłby tak popularny. Szkoda tylko że te Panie nie będą już mogły pokazać na co tak naprawdę je stać.

Aby takich sytuacji było mniej trzeba przeprowadzić solidny program naprawczy w polskim sporcie. Na przygotowania do Olimpiady wydano mniej niż w Pekinie, podobny wynik medalowy powinien skłaniać do tezy że była to dobra decyzja. Gdy dokładnie przyjrzymy się tabeli medalowej dojdziemy do innego wniosku. Ale tak naprawdę nawet zainwestowanie kwoty 2, 3 czy 4 razy większej nie przyniesie pożądanego skutku bez zmiany strategii wydawania funduszy. W chwili obecnej inwestujemy w tych, którzy odnoszą sukcesy. Z pozoru wszystko w porządku, gorzej gdy przyjrzymy się zagadnieniu z bliska. W zasadzie wszystkie opowieści o mistrzach polskiego sportu można streścić według poniższego schematu: mały, niedofinansowany klub sportowy, zapalony do sportu młody człowiek, jego opór, niechęć działaczy sportowych, liczne chwile zwątpienia, pierwsze sukcesy, ignorowanie potrzeb młodego sportowca, wielkie sukcesy, strumień pieniędzy. Można powiedzieć że wykuwamy charaktery, a powinniśmy wykuwać sukcesy.

Należy jak najszybciej wprowadzić zmiany mające na celu skierowanie strumienia pieniędzy do tych małych, niedoinwestowanych ośrodków. Macierzysty klub złotego medalisty w dwuboju dostał dofinansowanie w wysokości 140 tys zł. Stanowczo za mało. Bez odpowiedniego zaplecza nie uda się wykształcić odpowiedniej kadry, zdolnej do odnoszenia licznych sukcesów. W polskich miastach masowo powinny powstawać baseny, hale sportowe, sale gimnastyczne, stadiony lekkoatletyczne. Obiektów podobnych jak ten w Siedlcach wciąż jest za mało. Przynajmniej każdy ośrodek miejski będący siedzibą powiatu podobne obiekty powinien posiadać, najlepiej aby każde miasto (względnie bogatsze gminy wiejskie) było wyposażone w odpowiednie zaplecze, ale biorąc pod uwagę koszta utrzymania jest to propozycja mało realna. Przynajmniej na obecnym poziomie zainteresowania Polaków kulturą fizyczną, w miarę wzrostu zamożności i świadomości społeczeństwa sytuacja (może) będzie ulegać zmianie. Tu należy wspomnieć że minister sportu, Pani Mucha ogłosiła rozpoczęcie prac nad kompleksowym planem zmian w wychowaniu fizycznym, poczynając na szkołach,  na przygotowaniach do Olimpiady kończąc. Zakłada że cale przedsięwzięcie przyniesie skutek za ok. 16 lat. Z tego powodu wysnuwam wniosek, że plan będzie wzorowany na pomysłach Brytyjczyków. W 1996 roku a Atlancie ponieśli oni sromotną porażkę - jeden złoty medal, kilka srebrnych i bazowych - dziś ich wynik medalowy jest imponujący - 29 złotych krążków.

Moim skromnym zdaniem Program Rozwoju Polskiego Sportu (moja autorska nazwa) powinien opierać się na:
  • ogólnej dostępności do obiektów sportowych innych niż piłkarskie (Orliki), 
  • poprawie jakości lekcji WF w szkołach, 
  • stworzeniu podstaw i warunków do sportu akademickiego, 
  • utworzeniu klubów sportowych przy służbach mundurowych.

Z okazji Euro 2012 zbudowano w całym kraju ponad 2300 Orlików, jest to dobra baza do upowszechniania sportu na prowincji. Lecz w tym programie skupiono się głównie na piłce nożnej. Co prawda jest ona dyscypliną olimpijską, ale jedną z wielu. Przydałby się podobny do "Orlika" program budowy stadionów lekkoatletycznych i całego zaplecza. Roboczo można go nazwać "Olimpiki". Sposób finansowania powinien być podobny do jak w przypadku boisk piłkarskich, tj. na inwestycję składały by się w równych częściach miasto/gmina/powiat, województwo i władze centralne. Należałoby również zadbać o zapewnienie profesjonalnej opieki trenerskiej dla młodzieży, pracę mogliby tu znaleźć absolwenci AWF itp, byli sportowcy, którzy mają preferencje do szkolenia młodzieży. Znacznie lepiej przygotowana kadra trenerska powinna znajdować się na innych wyższych szczeblach.

Sama infrastruktura niewiele nam da. Kariera sportowca nie jest atrakcyjna dla młodzieży. Musimy bardzo dokładnie rozważyć, w jaki sposób zachęcić młodych ludzi do większej aktywności na polu sportowym. Osobiście mam tu kilka pomysłów. Można zacząć od brania pod uwagę, już na świadectwach szkolnych, poszczególnych osiągnięć na międzyszkolnych zawodach, wprowadzić ułatwienia dla utalentowanych w wyborze lepszych szkół ponadgimnazjalnych, stypendia za szczególne osiągnięcia, ale takie o konkretnych sumach. Same placówki do zwiększenia nacisku na kulturę fizyczną można zachęcić poprzez przekazywanie dodatkowych środków finansowych dla szkół odnoszących sukcesy. W ten sposób większe pieniądze będziemy przekazywać tam gdzie są możliwości rozwoju. To rozwiązuje sprawę na poziomie edukacji powszechnej, pochylmy się nad okresem studiów. Tu o sporcie całkiem zapomniano. Powinno się zacząć od wprowadzenia obowiązku organizowania zajęć sportowych przesz wszystkie uczelnie wyższe, zarówno państwowe jak i prywatne. Te które nie spełniły by wymagań zostałyby zdeklasowane do szkół policealnych. W zasadzie można tu skopiować proponowane przeze mnie pomysły dotyczące szkół powszechnych (ułatwienie przy wyborze uczelni, większe pieniądze dla uniwerków odnoszących sukcesy sportowe, stypendia dla wybitnych). Przy uniwersytetach powinny działać kluby sportowe i znaczeniu ogólnopolskim, to do nich powinni trafiać ci najzdolniejsi (pod warunkiem ze chcieliby kontynuować naukę) i z ich szeregów powinniśmy wyłaniać przyszłych olimpijczyków.

Uzupełnieniem systemu uniwersyteckich i lokalnych klubów sportowych byłoby utworzenie ich odpowiedników służbach mundurowych. Młody człowiek z osiągnięciami sportowymi po wstąpieniu do formacji miałby szanse nie tylko na rozwój sprawności sportowej (i osiągniecie dobrych wyników na arenie międzynarodowej) ale miałby, przede wszystkim, zapewnioną - po zakończeniu kariery - pracę w wojsku, policji, itp. Byłaby to alternatywa dla zdolnych sportowców chcących rozwijać i kontynuować swą karierę, ale nie zainteresowanych nauką w szkołach wyższych, czy nie widzących dla siebie przyszłości w samorządowych KS.

Problemem pozostaje zapewnienie godnego bytu codziennego sportowców. Zarabiać można na kontraktach sponsorskich, ale to dopiero po odniesieniu licznych sukcesów. Nim to nastąpi trzeba wyłożyć mnóstwo środków własnych. Niejednokrotnie młodzi ludzie i ich najbliżsi nie są w stanie wysupłać odpowiednich kwot. Same ćwiczenia fizyczne niewiele już dają, potrzebni są fizjolodzy, psycholodzy, eksperci od żywienia, w co raz większej liczbie dyscyplin pojawiają się najnowsze zdobycze techniki. Wszystko to kosztuje. A z czego zapewnić codzienny byt rodzinie? Ciężko powiedzieć ile potencjalnych talentów przez to przepadło, ale na pewno wiele. Już po odniesieniu pierwszych sukcesów (poprzez sukces należy rozumieć nie tylko i wyłącznie zdobycie jakiegoś medalu, ale również zajęcie dobrej, niemedalowej lokaty) powinno wkraczać państwo z współfinansowaniem treningów (stopień pomocy powinien być uzależniony od efektów) oraz ze stypendiami na codzienne wydatki. Kwoty powinny być godne,  minimum na poziomie dwa razy większym od pensji minimalnej. Będzie to sporo kosztować, ale są to koszta do udźwignięcia, a przede wszystkim konieczne, jeśli chcemy marzyć o workach pełnych medali.

Wszystkie zaproponowane zmiany są kosztowne, czas wdrożenia długotrwały a możliwe efekty odległe. Lecz nie mamy z czym zwlekać, czas gra na naszą niekorzyść. przegapiliśmy czas gdy poszczególne kraje specjalizowały się w konkretnych dyscyplinach (np. Węgrzy w sportach wodnych). Liczne są głosy żebyśmy my również poszli tą drogą. Moim zdaniem wąska specjalizacja jest nieefektywna. Owszem, na pewne dyscypliny możemy położyć większy nacisk, np. wioślarstwo, kajakarstwo, szermierka i lekkoatletyka, szczególnie rzuty i skoki. Jest to dość szeroki, można powiedzieć że nawet za szeroki wachlarz, ale te dziedziny sportu w moim mniemaniu są dla nas perspektywiczne. Jednocześnie musimy utrzymywać w miarę powszechną i ogólnie dostępną infrastrukturę do uprawiania innych dyscyplin, tak aby móc wyłowić poszczególne talenty.

Dziś wiemy że inwestowanie w sportowców, którzy już odnieśli pewne sukcesy nie jest rozwiązaniem dobrym. Talenty co jakiś czas się zdarzają, ale z podobną mizerią finansową jak obecnie, regionalnym klubom nie uda się wychować następców. Wielu naszych mistrzów, obecnych medalistów zakończy karierę przed kolejnymi Igrzyskami w Rio, dokonuje się zmiana pokoleniowa, następców nie ma. Jest kilka obiecujących postaci, ale to stanowczo za mało. Może wreszcie decydenci pójdą po rozum do głowy i na szumnych zapowiedziach się nie skończy.

Program upowszechnienia kultury fizycznej wśród polaków przyniesie same korzyści. Oprócz tych, na których najbardziej nam zależy, tj. medali, z pewnością przyniesie wzrost kompetencji społecznych, utworzy dodatkowe miejsca pracy związane z aktywnym wypoczynkiem. Poprawi stan zdrowia przeciętnego Polaka, ułatwi walkę z trapiącymi nasze społeczeństwo chorobami cywilizacyjnymi, spowodowanymi małą aktywnością fizyczną. Same korzyści, aż dziw bierze że już wcześniej nikt nie podejmował podobnych prób. Ale cóż, żyjemy w Polsce...

Na pocieszenie tego że w klasyfikacji medalowej zajęliśmy 30 pozycję (razem z Azerbejdżanem) mam swoja własną, lekko zmodyfikowaną tabelę. Polska jest członkiem Unii Europejskiej i z tego powinniśmy być dumni. Oto podium mojej klasyfikacji medalowej:
  1. Unia Europejska 92 złote, 102 srebrne, 109 brązowych medali,
  2. Stany Zjednoczone 46 złotych, 29 srebrnych, 29 brązowych medali,
  3. Wspólnota Niepodległych Państw 42 złote, 40 srebrnych, 64 brązowe medale.
Trochę to naciągane, ale przy odrobinie dobrych chęci może poprawić humor. Dla szczególnie spragnionych widoku medali na szyjach polskich sportowców mam wiadomość ze już niebawem rozpoczną się Igrzyska paraolimpijskie. Tam jesteśmy liczącym się graczem. Szkoda tylko że w mediach tak mało się o tym mówi.

Na zakończenie miałbym pewną uwagę do redakcji Faktów. Klęską nie jest zajęcie 4 miejsca, jak raczyła powiedzieć jedna z waszych dziennikarek, ale uporczywe powtarzanie oczywistego błędu w kilku materiałach z rzędu dotyczących Olimpiady. Chodzi mi konkretnie o próbę wmawiania widzom, że polska reprezentacja w Londynie byłą rekordowa. Bzdura! Do Londynu wysłaliśmy 218 sportowców (ponadto troje było na liście rezerwowej, na pewno dwójka z nich wystartowała), do Pekinu wysłaliśmy 263 sportowców. Liczby mówią same za siebie. Widać stażyści wykorzystywani przez TVN maja problemy z zbieraniem rzetelnych informacji. Szkoda że korekta edytorska tego błędu (kilkakrotnie powtarzanego) nie wyłapała.

środa, 1 sierpnia 2012

Rzut piórem

Osoby osiągające wiek emerytalny mają olbrzymie tendencje do porównywania dnia dzisiejszego do czasów minionych. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że weźmie się w pod uwagę swych mądrościach to, że świat na przestrzeni ostatnich 20 lat zmienił się bardziej niż na przestrzeni wcześniejszych 70, czy nawet więcej. Niestety nie zawsze na lepsze., ale to już osobna sprawa. Najważniejsze aby w swej krytyce, wytykaniu błędów i głupoty współczesnego człowieka, nasączonego miałką pop kulturą nie popadać w naiwność, a nawet w śmieszność. A o to, przy braku zachowania odpowiedniego dystansu, nie trudno. Tak właśnie zdarzyło się Ludwikowi Stommie 

W jednym z felietonów na ostrze swego pióra wziął olimpiadę i, szerzej ujmując, sport. Krytycznie odniósł się do kosztów i potrzeby budowy nowych, wielkich i drogich aren sportowych. Przy okazji nie po szczędzi uszczypliwości pod adresem budowniczych naszych stadionów na zakończone już Euro2012 .Zadziwia go też stopień zabezpieczenia imprezy (Igrzysk), fakt, Anglicy są na tym polu bardzo skrupulatni, może nawet trochę przesadzają. Ale  patrząc na sprawę z punktu widzenia potencjalnych terrorystów, efekt zastraszenia osiągnięty na skutek udanej akcji byłby olbrzymi. Dlatego lepiej dmuchać na zimne, a stadiony otoczyć szczelnym kordonem bezpieczeństwa. Z pewnością na zmniejszenie ryzyka ataku nie wpłynęłoby, sugerowane przez Pana Ludwika, zrezygnowanie z budowy wielkiej areny sportowej, która pomieści tylno mikroskopijną część widzów (przed TV zasiądzie miliard, może więcej), na rzecz zorganizowania zmagań na łące w pobliżu Londynu. Kilkudziesięciu policjantów nie wystarczy do zabezpieczenia miejsca gdzie znajdują się "oczy świata".

Autor pisze też o zarobkach sportowców. Trzeba przyznać że niektóre sumy są porażające, wręcz nie przyzwoicie wysokie. Ale uczciwie powiedzmy, wszystko na świecie jest warte tyle ile ktoś zechce za to zapłacić. Jeśli znajdują się wśród ludzkiej braci jednostki, chcące płacić kilkadziesiąt milionów euro za rok osobie biegającej za kawałkiem gumy (bo już raczej nie skóry), to już jest to problem płacącego. Każdy dąży do osiągnięcia sukcesu, często mierzonego miarą zarobków/środków zgromadzonych na koncie. Niektóre dyscypliny sportowe wymagają wysokich nakładów, a sportowcy je uprawiający pomimo odnoszonych sukcesów niejednokrotnie "klepią biedę" (dotyczy to głównie sportsmenów i sportsmenek z państw mniejszych, gdzie trudniej o sponsorów).

Można też poddawać w wątpliwość sens uprawiania niektórych dyscyplin, Pan Ludwik wymienia tu rzut młotem i "rzucanie nad głowę wstążki". Sportowcy odbijając piłeczkę mogli by powiedzieć "po co komu pisanie felietonów? By kogoś rozbawić? Od tego są dowcipy." W sumie można by tak kwitować wszystko, co zostało przez człowieka stworzone.

Ci którzy zapoznają się z tekstem, który dziś pozwoliłem sobie wziąć na warsztat, zapytają "ale o czym to? Po co we wstępie napisano o porównywaniu dziś z wczoraj?" Napisałem tak, bo mam dosyć - w takiej samej mierze jak Pan Stomma "obiektywnych praw wolnego rynku" - gadania że coś nam się nie podoba, ale i tak to uwielbiamy. Autorowi nie podoba się profil współczesnego sportu, ale i tak będzie się nim pasjonował. I po co zaprzątać tym głowę innym?

poniedziałek, 30 lipca 2012

Święte oburzenie

Nie czytam "Newsweeka", nie przepadam za Szymonem Hołownią, nie powinienem się więc interesować tym że odchodzi on z wyżej wymienionego tygodnika. Jednak jest inaczej. Powodem do podjęcia decyzji o odejściu przez naczelnego "propagandystę" Kościoła jest najnowsza okładka "Newsweeka" i artykuł jej dotyczący. Widać pan Hołownia jest zwolennikiem powiedzenia "ciszej nad tą trumną" (jakiś czas temu użył go odwołany minister rolnictwa po ujawnianiu afery z solą wypadową w produktach spożywczych).


Kompozycja "kontrowersyjnej" okładki niczym nie zaskakuje, podobnie jak napis jej towarzyszący. Najwidoczniej 'kontrowersyjne jest samo poruszanie tematu. 
"Kościół toleruje podwójne życie księży"? Na każdy jeden taki przypadek dam dziesięć gdy nie toleruje.
Nawet 100 przykładów nie ma prawa zakrywać jednego złego, jeśli Kościół chce mieć monopol na moralność (rości sobie do niego prawo, całkowicie nie słusznie i zbędnie, żaden monopol nie jest dobry) to musi mieć świadomość że nawet najdrobniejsze potknięcia będą wywindowane do sporych rozmiarów skandali. Temat na pewno zasługuje na poruszenie, na pewno nie są to (potajemne dzieci księży) przypadki masowe, ale też nie odosobnione. Publiczna dyskusja może pomóc w dokonaniu ablucji, w oczyszczeniu się z czarnych owiec i zarzutów o tuszowanie co bardziej pikantnych skandali. Cisza prowokuje do dalszych występków i zwiększa poczucie bezkarności wśród sprawców. 

Panu Hołowni może nie podobać się to że Kościół Katolicki (KK) stał się ostatnio - jak próbuje nam to zasugerować - chłopcem do bicia. Moim zdaniem wciąż za mało się mówi o niewygodnych dla hierarchów sprawach, wciąż zbyt wiele spraw skrywa zasłona milczenia i obawa przed gniewem purpuratów.
Walenie w Kościół fajnie się ostatnio sprzedaje. (...) media zaczynają więc zachowywać się jak dzieci, które na podwórku dorwały prymusa i teraz chcą mu włomotać, bo zawsze ich wkurzał moralizatorskim gadkami.
Kościół moralizować może, moralizować Kościoła nie można? Dziwna logika, godna wiejskiego katola, nie osoby aspirującej do roli nowoczesnego katolickiego"mędrca dla mas". No chyba że masy potrzebują dawnych frazesów i chwytów retorycznych, podanych przez młodziaka w droższym garniturze niż swojscy zausznicy prowincjonalnych proboszczów.

jak można pisać, że Kościół w Polsce terroryzuje polityków, podczas gdy wszystko wskazuje na to, że jest dokładnie odwrotnie?
Niech poda Pan dokładnie co wskazuje że jest odwrotnie? Chyba żyje Pan w jakiejś odrębnej rzeczywistości. Wielokrotnie spotykaliśmy się z ostrymi komentarzami biskupów, ocierającymi się wręcz o szantaż pod adresem polityków. Sprawa in vitro, aborcja, związki partnerskie, religia w szkołach, sprawa finansowania, gdy tylko któryś z polityków wychyli się przed szereg i zaproponuje bardziej śmiały pomysł, idący na kontrę do pomysłów panów w czarnych sukieneczkach, sypią się na jego głowę razy, podnosi się lament o prześladowaniu, wyzywa się od bezbożników, nigdy nie pytając adresata inwektyw o żarliwość wiary, tę ocenia się wyłącznie za pomocą demonstracyjnej religijności. Państwo należy do obywateli, do różnych środowisk, Kościół jest tylko jedną z części składowych państwa i ma takie same prawa jak inni, a właściwie inni powinni mieć takie prawa jak KK.

To już norma w naszym kraju, że o czystość Kościoła najgoręcej dbają ci kompletnie z nim nie związani.
Cała reszta, która jest zawiązana z KK albo nie widzi żadnego problemu, albo udaje że go nie ma. I skoro postronnym nie wolno mieszać się do spraw Kościoła, to Kościołowi nie wolno mieszać się do spraw Państwa i obywateli którzy sobie tego nie życzą. A więc panowie księża (i świeccy) milczcie w sprawach:
  1. In vitro - katolicy nie pozwalają na "zabijanie istnień ludzkich", wszyscy dopuszczający tę metodę nie sa prawdziwymi wyznawcami wiary.
  2. Aborcja - prawdziwa katoliczka nie dopuści do "zabicia" płodu.
  3. Związki homoseksualne - katolicy żyją w koedukacyjnych związkach.
  4. Antykoncepcja - prokreacja przede wszystkim!
  5. I w wielu innych, z założenia niezgodnych z wiarą.
Gdzie zaczyna się dogmat, kończy się rozum, gdzie zaczyna się religia, kończy się rozsądek, gdzie zaczyna się Pan Hołownia, kończy się prawo do krytyki.

czwartek, 26 lipca 2012

Za mali by rosnąć

Od wielu lat dzietność Polek spada, rodzi się nas stanowczo za mało by osiągnąć poziom zastępowalności pokoleń. Z roku na rok będzie nas ubywać. W roku obecnym ludność Polski wynosi 37,794,358, prognoza na rok 2030 to 35,692,989, czyli o ponad 2 mln mniej! Mniejsza liczba młodych w wieku produkcyjnym będzie musiała utrzymać większą liczbę osób w wieku po produkcyjnym. Dziś zdolnych do pracy (wiek 20 - 65 lat) jest ok 20 mln osób, osoby po 65 roku życia to ok 5,5 mln, ale miejmy na uwadze że liczba emerytów jest znacznie większa, wszytko z powodu patologicznego systemu przechodzenia na emeryturę po przekroczeniu wieku 50 lat. W 2030 roku osób wieku produkcyjnym będzie ok 21 mln (z czego ponad 7 mln po 50 roku życia), 65 lat przekroczy ok 8,5 mln, czyli ponad 3 mln więcej niż obecnie! Jak to możliwe? Więcej emerytów i to pomimo spadku ogólnej liczby ludności? Lepsza służba zdrowia (pomimo wszelkich narzekań notujemy w niej spore postępy) ale również zdrowszy, aktywniejszy i bardziej rozsądny tryb życia spowoduje że będziemy żyć dłużej. Różnicę w bilansie pokryją najmłodsi, ci przed 20 rokiem życia, ich liczba spadnie. Dla ciekawskich:
Prognoza ludności na lata 2003 - 2030 (wszystkie dane demograficzne przytoczone za tym źródłem)

Ta mała zabawa z wyliczaniem to taki wstęp do tego co chciałbym omówić, mianowicie wyludniania niektórych rejonów kraju. Młodzi migrują za granicę, ale głównie przemieszczają się po kraju, napływają do wielkich ośrodków miejskich. Natomiast prowincja starzeje się i wyludnia. Proces jest nie do zatrzymania. Najnowszy Powszechny Spis Ludności ujawnił że w województwie Opolskim liczba mieszkańców zmniejszyła się o 7%! To największy spadek w Kraju. Środkiem zaradczym ma być Specjalna Strefa Demograficzna. Na razie to projekt, ale nie bardzo wierzę w jego sens i skuteczność. Zmniejszająca się liczba mieszkańców to dla gmin, powiatów i województw dramat w postaci kurczących się dochodów. Już w chwili obecnej najmniejsze gminy mają problemy z przeprowadzeniem wielkich inwestycji (wodociągi, kanalizacja, budowa nowych dróg), a co dopiero wydarzy się w nadchodzących latach? Istna zapaść inwestycyjno-rozwojowa wielu obszarów Polski. Tam czas się zatrzyma, a może nawet i cofnie. Bez dobrej infrastruktury nie uda się przyciągnąć inwestorów którzy stworzą miejsca pracy, bez miejsc pracy młodzi wyjada do wielkich miast. Prowincja zbiednieje, zestarzeje się i w ostateczności wymrze.

Obecnie mamy w Polce 16 województw, 379 powiatów i 2478 gmin. W trakcie prac nad podziałem administracyjnym kraju w 1998 roku najczęściej mówiono o 12 dużych województwach, na finiszu prac dodano 4 kolejne, niestety nie udało mi się znaleźć dokładnych danych odnośnie powiatów i gmin, ale na pewno liczbę tych pierwszych również rozmnożono pod naciskiem lokalnych lobby. Gdyby wtedy nie ugięto się tym żądaniom dziś sytuacja niektórych samorządów mogłaby być znacznie korzystniejsza. Pora więc aby przyjrzeć się sensowności utrzymywania tak rozbudowanej (rozdrobnionej) struktury podziału państwa. Likwidacja (połączenie w większe) części województw, powiatów i gmin to zwiększenie potencjału rozwojowego i inwestycyjnego najsłabiej zaludnionych terenów. Przyniesie to również oszczędności w administracji, nie potrzeba będzie aż tylu stanowisk kierowniczych, spora część terenowych oddziałów agencji centralnych będzie mogła iść do likwidacji. Podobnie jak niektóre urzędy lokalne. 

Pojawia się pytanie: czy nie spowoduje to ograniczeń i trudności w korzystaniu usług i docieraniu do urzędów przez szarych obywateli? Nie, o ile rozwój cyfrowej administracji ruszy z kopyta. Od lat kończy się na zapewnianiach, a pojedyncze sukcesy (elektroniczne składanie deklaracji podatkowych) to za mało aby poprawić dostęp do urzędów. Tu pojawia się kolejny problem, co z osobami "wykluczonymi cyfrowo"? Ludzie starsi często nie potrafią posługiwać się komputerem i internetem. W celu rozwiązania tego problemu można by wykorzystać rozległą (jeśli mnie pamięć nie myli to ponad 8 tys) sieć palcówek Poczty Polskiej. Wystarczyłoby wynegocjować i podpisać z nią odpowiednią umowę na podstawie której utworzono by w placówkach pocztowych specjalne okienka w których każdy mógłby, z pomocą odpowiednio przeszkolonego pracownika załatwić wszystkie możliwe do dokonania na odległość formalności. Państwo płaciłoby za taką usługę, mieszkańcy mający daleko do ośrodków administracyjnych mogliby załatwiać bieżące, codzienne sprawy blisko domu, a Poczta Polska mogłaby utrzymać nierentowne placówki pocztowe.

Teraz pozostaje znaleźć poparcie na szczytach władzy do podobnego planu. Nie będzie to łatwe, likwidacja urzędów to zmniejszenie puli stanowisk do obsadzenia, degradacja mniejszych miast, a co za tym idzie, również społeczności. Opór lokalnych środowisk będzie mocny, ale wolę do zmian trzeba znaleźć. W przeciwnym wypadku polska prowincja zamieni się w skansen i siedlisko biedy, rozpaczy i roszczeniowości. A ona rodzi radykalizm i ślepą wiarę w fałszywych proroków.

czwartek, 19 lipca 2012

Trupy na budowie

Wielki program infrastrukturalny polegający na budowie sieci autostrad i dróg ekspresowych miał przynieść Polsce skok cywilizacyjny, a  firmom budowlanym wielkie zyski. Jego ogłoszenie zbiegło się w czasie z międzynarodowym kryzysem gospodarczym, wielkie programy budowlane pomogły uratować nasz kraj przed groźbą recesji, miały też uratować firmy przed upadkiem. Stało się inaczej. Dominującym, w zasadzie wyłącznym kryterium decydującym o przyznaniu kontraktu było kryterium ceny. Im niższa, tym lepiej, koncerny budowlane przy jej wyliczaniu nie brały pod uwagę możliwości wzrostu cen materiałów budowlanych, a te po zniżce w początkowej fazie kryzysu w ostatnim czasie mocno poszybowały w górę. Zakładano że nawet strata przy kontrakcie budowlanym będzie mniejszym złem niż zastój, ponowne odtworzenie mocy przerobowych byłoby kosztowne, a wiadomo że z czasem sytuacja gospodarcza się poprawi i wróci bum budowlany, a wtedy będą zarabiać ci, którym udało się przetrwać na państwowych kontraktach. Wszystko to wzięło w łeb, budowlańcom nie udało się utrzymać płynności finansowej, państwowy inwestor - inaczej niż robi się w innych europejskich państwach - pełną odpowiedzialnością za wzrost cen obarczył wykonawców. Żądając jednocześnie jak najwyższej jakości i strasząc terminami, bo jak wiadomo wszystko budowaliśmy na Euro.

Twierdzenie że za wszystkie ogłoszone bankructwa - również za te co dopiero będą miały miejsce - winne jest państwo byłoby jawną niesprawiedliwością i płytkością osądu. Pierwszy wielki bankrut - DSS nie miał doświadczenia w budowie dróg, kolejny - PGB przeliczył się w zakupach, za ok. 0,5 mld kupił Rafako, firmę specjalizującą się w budowie bloków energetycznych w elektrowniach. Problemy pojawiły się też w Polimex-Mostostal. Wszystkie upadające wielkie firmy pociągają za sobą na dno podwykonawców, wkrótce bez pracy mogą się znaleźć dziesiątki tysięcy osób. Ratunkiem dla mniejszych kooperantów ma być obiecana przez ministra Sławomira Nowaka ustawa, pozwalająca zapłacić podwykonawcom za wykonane roboty z pominięciem konsorcjum będącym głównym wykonawcą. Wielu ekspertów uważa ze to może nie wystarczyć. Szansą dla bankrutów miałaby być publiczna pomoc w postaci częściowej nacjonalizacji, lub wykupienia przez państwo niektórych spółek zależnych. Jednak aby udzielić pomocy publicznej dla prywatnej firmy wymagana jest zgoda UOKiK oraz Brukseli, na którą trzeba czekać miesiącami. A pomoc potrzebna jest już teraz.

Na rozbudowę infrastruktury transportowej dostaliśmy 22,1 mld euro. Olbrzymią górę pieniędzy musieliśmy wydać jak najszybciej, urzędnicy nie mieli doświadczenia w zarządzaniu takimi kwotami, piętrzyły się problemy. Mimo to Polska stała się placem budowy, oraz cmentarzem firm budowlanych, które schodzą o własnych siłach, bądź też są wyrzucane z rozgrzebanych inwestycji. Kto je dokończy, skoro niemal wszyscy tracą na państwowych kontaktach? Szacunkowa  wartość strat sektora budowlanego to 6 mld zł. Kwota spora. Zagraniczni wykonawcy, posiadający większą pulę własnych środków finansowych, jak również bardziej opłacalne kontrakty w innych państwach mogą latami czekać na sądowe rozstrzygnięcia w sporach o waloryzację cen wykonanych robót. Dzieje się tak ponieważ GDDKiA, jak już wcześniej wspomniałem, jest całkiem głucha na wołania z placów budów o urealnienie cen i renegocjacje kontraktów. W przypadku przegranej przed sądem państwowy inwestor będzie musiał zapłacić należność wraz z odsetkami, spowoduje to wstrzymanie innych planowanych obecne a przewidzianych do realizację na najbliższe lata projektów. Jak zawsze zapłacimy my wszyscy. A to nie wszystko. 

W czarnym scenariuszu ( moja prywatna symulacja, poparta pojedynczymi już udowodnionymi przypadkami) firmy próbując uchronić się przed stratami obniżały jakość końcowego produktu, co prawda kontrakty przewidują gwarancję, ale czy na upadłej firmie można ją wyegzekwować? Raczej nie, więc za naprawy zapłacimy my. Idziemy dalej. Każda firma budowlana na realizację kontraktu potrzebuje kredytów, szacuje się że łącznie wynoszą one 24 mld zł. W przypadku rozprzestrzeniania się skali bankructw możliwe ze nawet co trzecią złotówkę trzeba będzie spisać na straty. Nie zabije to naszych banków, ale spowoduje spore straty, które będą musiały sobie w jakiś sposób odbić, najłatwiej na klientach. Może być jeszcze trudniej o kredyty (problem będzie dotyczył przedsiębiorców). Straty mogą ponieść również fundusze inwestycyjne, które skusiły się na akcje firm budowlanych. Już teraz giełdowe wyceny spółek spadły o kilkadziesiąt procent, w niektórych przypadkach nawet o ponad 70%! Cały ten ciąg może spowodować znaczne obniżenie koniunktury w Polskiej gospodarce, a nawet spowodować zapaść. Możliwe że prawdziwy kryzys dopiero przed nami.

Nasuwa się pytanie, dlaczego rząd dopuścił do takiej sytuacji? Politycy lubią przecinać wstęgi, chcieli pokazać że potrafią dopiąć swego (ekspresowe tempo budów w związku z Euro), że dbają o publiczne środki (brak waloryzacji cen kontraktów). Bali się tez krytyki ze strony opozycji. Odstąpienie od wyłączności  kryterium ceny i zastąpienia go doświadczeniem w podobnych projektach oraz zdolnościami kredytowymi spotkało by się z głosami o niegospodarne dysponowanie publicznymi pieniędzmi. Być może takie podejście mogło by uchronić nas przed obecną falą bankructw, potrzebą pośpiesznego wymyślania programów ratunkowych i problemem z niedokończonymi inwestycjami. 

W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na infantylność obecnej opozycji, najpierw krytykowała władze za zbyt wysoką wycenę inwestycji, by następnie płynnie i nie zauważalnie dla szarego wyborcy przejść do krytyki za zbyt niskie ceny. Trąci to hipokryzją i dziecinadą, niestety konstruktywna krytyka to pojęcia obce polskiej prawicy.

Program wielkich inwestycji w infrastrukturę drogowo-transportowa dobiega końca. Z następnego budżetu unijnego będzie finansowany inny - program energetyczny. Ciekawe tylko czy będzie komu budować nowe elektrownie i czy publiczny inwestor wyciągnie wnioski z obecnych problemów branży budowlanej i wprowadzi zmiany w procedurach przetargowych i przy wykonywaniu zamówionych prac.

wtorek, 17 lipca 2012

Nierówna równość

Media publiczne w założeniu mają nieść misję, władze TVP mają problem z odpowiednią definicją owej misji. Według mnie jednym z jej aspektów powinno być zasypywanie różnic w traktowaniu kobiet w sferze publicznej. Dnia 7 lipca natrafiłem na serwis sportowy w TVP1, jeden z materiałów poświęcono biegom (jeśli mnie pamięć nie myli był to triatlon - więc nie tylko biegom). Od dawna wszystkie dyscypliny sportowe mają swoje edycje dla mężczyzn i dla kobiet. W przypadku tego materiału podano imię, nazwisko i uzyskany czas zwycięzcy (mężczyzny) oraz personalia zawodnika który na mecie znalazł się jako drugi. Kobietom poświęcono tyle czasu ile zajmuje wypowiedzenie imienia i nazwiska zwyciężczyni, o reszcie nawet nie wspomniano. Czyżby te informacje nie były godne uwagi? Z wielką chęcią poznałbym czas jaki uzyskała ta pani (z tego miejsca chciałbym pogratulować wygranej - wszystkim), chciałbym też dowiedzieć się kto przybiegł jako drugi. Czy to aż tak dużo? Z pewnością takie nierówne podejście nie jest nowe. Jestem w zasadzie pewien że nikt z kierownictwa telewizji nie widzi problemu w nierównym traktowaniu sportu kobiet i mężczyzn, a przecież i jedni i drudzy wkładają w swoje osiągnięcia jednakową pasję i wysiłek. Pora na mentalną zmianę wśród wydawców informacji sportowych. Myślę że gdyby kogoś przykładnie ukarać (karanie dla przykładu nie jest dobrą metodą edukacyjną, ale co począć?), w przyszłości nie powielono by tego błędu. Niestety łatwiej ukarać za pokazywanie zwolenników Rydzyka jako sektę, niż za poniżający stosunek do kobiet.

Problem pomijania sukcesów sportowych dotyczy nie tylko kobiet ale również paraolimpijczyków, czy szerzej mówiąc całego sportu osób niepełnosprawnych. Po za jednostkowymi przypadkami właściwie nikt o tych sukcesach nie informuje. A mam sporo powodów do dumy. Z Igrzysk paraolimpijskich w Pekinie nasza reprezentacja przywiozła 30 medali, więcej niż pełnosprawni sportowcy z Pekinu i Aten. Dal zainteresowanych dwa na szybko wyszukane linki KLIK, KLIK.

Kontynuując temat kobiet i sportu chciałbym zwrócić uwagę na pominięty szczegół w aferze  ze strojami amerykańskiej reprezentacji na Igrzyska w Londynie. Wszyscy skupili się na tym że zostały one uszyte w Chinach a nie w USA. Ja pragnąłbym zauważyć że stroje te są prezentowane przez trzech mężczyzn i jedną kobietę. W dodatku znajduje się ona na uboczu, w zasadzie na końcu, i względem innych postaci jest ustawiona niżej. Być może czepiam się szczegółów, ale czy nie powinien obowiązywać tu parytet? Kobiety z Stanach są mniej ważne? Przykro patrzeć na samczy pęd ku powszechnemu uznaniu przy jednoczesnym pomijaniu i marginalizowaniu kobiet, które nie ustępują w wysiłkach aby przynosić sportowe sukcesy swym kibicom.

czwartek, 12 lipca 2012

Jonizująca ekologia

Unia Europejska szczyci się swoją wspólną polityką rolną (chyba piszę się to z wielkiej litery, ale co tam) pomimo tego że na światowej mapie innowacji w rolnictwie - mam na myśli GMO - jest białą plamą. Największy procentowy przyrost areału upraw genetycznie modyfikowanych następuje w państwach rozwijających się, jednocześnie państwa te notują wzrost plonów. UE od wielu lat stosuje zakaz uprawy takich roślin (istnieją pewne wyjątki), powodem jest podejrzenie że powodują one niepożądane skutki dla środowiska oraz ludzi. Z tym że brak na to rzetelnych dowodów!

Od samego początku GMO było solą w oku organizacji ekologicznych, czy też szczerze mówią chcących za takie uchodzić. Przy pomocy wielu akcji happeningowych udało im się wymusić zakaz (obejmujący pewne wyjątki - decydują o tym poszczególne kraje) obsiewania pól nasionami genetyczne modyfikowanymi na terenie UE. Bodaj najbardziej rygorystyczne prawo krajowe w tej materii ma Polska, nasze władze niemal całkowicie zakazały takich upraw. Pomimo tego obowiązuje moratorium na sprowadzanie pasz transgenicznych. Aby wyjaśnić tą niekonsekwencję w stanowisku polskiego rządu posłużę się cytatem ze strony portalspżywczy.pl (całość TUTAJ):
 Światowy popyt na soję non GMO jest stabilny i wynosi około 4 – 5 mln ton rocznie. Jeśli w Polsce zostałby wprowadzony zakaz stosowania soi GMO, popyt wzrósłby o 2 mln ton/rocznie, tj. o prawie 50 proc. Zapewne miałoby to znaczący wpływ na cenę tego surowca i różnica ta wzrosłaby kilkukrotnie
Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.  A w tej kwestii to już szczególnie. Polska nie dopuszcza na swój rynek obrotu i rejestracji nasion GMO. Za co, już w 2009r. zapadł niekorzystny dla nas wyrok  w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. A szykuje się już następny pozew, dotyczący innego aspektu GMO Oczywiście przegrana wiąże się z karami finansowymi, które zapłacą podatnicy, czyli wszyscy.

Sceptyczne stanowisko UE nie przeszkadza w wydawaniu milionów euro roczne na badania biotechnologiczne, których efektem jest uzyskanie GMO. Tylko po co to robić? Po co marnotrawić środki i siły na prowadzenie badań naukowych, których wyniki nie mogą zostać wprowadzone w życie? Czy nie lepiej przeznaczyć je na inne cele? Według prof. Jana Szopy-Skórkowskiego w ciągu kilkunastu ostatnich lat na badania wydaliśmy kilkanaście miliardów złotych. Większość tych środków została w pewnym sensie zmarnowana, efekty prac badawczych nie są wprowadzane do szerszego stosowania. Tak jest np. ze zmodyfikowanym lnem posiadającym właściwości bakteriobójcze, można by z niego produkować środki opatrunkowe. Niestety tak się nie dzieje, ponieważ nie wyrażona zgody na szeroką uprawę tej odmiany rośliny.

Najlepiej byłoby wyjść z błędnego założenia o szkodliwości roślin genetycznie modyfikowanych i w pełni wykorzystać cały potencjał finansowy i intelektualny Unii w celu poprawy efektywności tych że upraw.  Spowodowałoby to wzrost uzyskiwanych plonów a tym samym wzrost rentowności upraw przy jednoczesnym zmniejszeniu zapotrzebowania na środki chemiczne, które nie są obojętne dla środowiska naturalnego. Jako kuriozum w działaniach organizacji ekologicznych można przytoczyć sprawę ziemniaka Amflora. Pomimo pozytywnych opinii o bezpieczeństwie dla środowiska, ludzi i zwierząt ekologom udało się zblokować próby wprowadzenia tej odmiany do powszechnej uprawy. Zupełnie inaczej stało się z ziemniakiem o tych samych właściwościach, uzyskanych na skutek mało precyzyjnych i w zasadzie niebezpiecznych dawek silnego promieniowania jonizującego. W tym przypadku należy się głęboko zastanowić kto bardziej nam szkodzi.

Wokół tematu GMO krąży wiele mitów, niejasności, półprawd a nawet czystych kłamstw. Osoby, którym zależy na rzetelnym przedstawieniu tematu są uważane przez ekologów za sługusów korporacji i wszelkiego innego zła stojącego za modyfikowaną żywnością. Ich argumentem na poparcie oskarżeń jest to, że pracują za pieniądze koncernów produkujących modyfikowane nasiona. Ale czy tak samo są atakowani naukowcy oceniający skuteczność leków, pracując przecież za pieniądze koncernów farmaceutycznych? Odwracając kierunek oskarżeń można zapytać o obiektywizm ekspertów organizacji ekologicznych. Pracują za ich pieniądze, wiedzą że jeśli nie przedstawią dowodów - nawet wyssanych z palca - na poparcie tez zleceniodawców już nigdy nie dostąpią możliwości skorzystania z niemałych środków jakimi dysponuje choćby Greenpeace. Co prawda nie znam wszystkich publikacji dotyczących roślin genetycznie modyfikowanych, ale na podstawie tych z którymi się zetknąłem jestem w stanie stwierdzić że liczba tych opisujących ich zalety w zdecydowany sposób przewyższa te o ich wadach.

Osobom zainteresowanym temat GMO polecam blog GMObiektywnie. Jest to naprawdę solidne źródło prawdy na ten temat, autor piętnuje tam hipokryzję i stosowanie półprawd w temacie dla nas wszystkich bardzo ważnym. Chodzi w końcu o to co jemy.

sobota, 7 lipca 2012

Art. 48

Pod koniec czerwca sąd w Kolonii (Niemcy) orzekł że obrzezanie dzieci motywowane obrzędami religijnymi jest niezgodne z prawem i należy je kwalifikować jako uszkodzenie ciała. Oczywiście wyrok ten dotyczy tylko i wyłącznie prawodawstwa niemieckiego, chciałbym jednak wykorzystać tą sytuację do poruszenia pewnego, występującego również w Polsce zjawiska, tj. przypisywania dzieci od małego do konkretnej religii i przymuszania do spełniania praktyk religijnych.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w Art. 48, ustęp 1. mówi:
Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
 A więc rodzice mogą wychowywać swoje dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi, co też czynią, w Polsce ze względu na przytłaczającą przewagę katolicyzmu nad innymi wyznaniami nie mamy zbyt wielu przypadków obrzezania ze względów religijnych (praktyka ta jest stosowana m.in w judaizmie), lecz mamy do czynienia z aktem chrztu. Najczęściej chrzci się dzieci kilkumiesięczne, a sam akt jest oficjalnym i nieodwracalnym(!) aktem wstąpienia do Kościoła Katolickiego. Moim zdaniem, jak też pewnie wielu osób które postarają się na trzeźwe spojrzenie na sprawę, praktyka ta stoi w jawnej sprzeczności z art. 48, a dokładnie z wytłuszczonym przeze mnie fragmentem.

Kilkumiesięczne, ba! nawet kilkuletnie dziecko nie jest w stanie pojąć sensu i właściwego ładunku moralnego jaki niesie za sobą akt chrztu, czy nawet Pierwszej Komunii, w której uczestniczą dzieci w 9 roku życia. Poziom rozwoju umysłowego takiego dziecka jest stanowczo za mały aby było ono świadome tego do czego w zasadzie jest zmuszane. Części z nich wyrządza się krzywdę, od małego narzucając im pewnego rodzaju kajdany obrzędowości. Owszem, rodzice mogą wychowywać swoje dzieci zgodnie z chrześcijańską, katolicką etykietą, ale czy koniecznie potrzebują do tego takich oficjalnych, w pewnym sensie widowiskowych (dla dziewięciolatka Pierwsza Komunia jest widowiskowa) manifestacji wiary? Czy nie lepiej wychowywać, uczyć, a dopiero po osiągnięciu wieku zbliżonego do pełnoletności umożliwić - oczywiście tym którzy zechcą - oficjalne przystąpienie do Kościoła? Przecież jest to akt nieodwracalny, tak więc osoba ochrzczona w okresie niemowlęcym, nie mająca w sobie wiary w późniejszym dorosłym życiu nie może już opuścić organizacji (Kościół Katolicki jest organizacją) do której został zapisany pod przymusem.

Hierarchowie Kościoła nawet nie ukrywają że zależy im nie na jakości wiary, czemu mogło by służyć świadome przystępowanie do wspólnoty religijnej, a na masowości, tworzeniu mirażu potęgi wielkości na suchych liczbach i zasadzie "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci", czemu służy przymusowe wręcz chrzczenie wszystkich nowo narodzonych w katolickich rodzinach dzieci. Kościół wywodzi się z czasów gdy prawa jednostki absolutnie się nie liczyły, jednak czasy są inne, pora się do nich dostosować. Szacunek trzeba sobie zaskarbić, w ludziach co raz częściej budzi się świadomość że Katolicyzm nie szanuje wolności wyboru - nie można go trwale opuścić, stosuje się wręcz przymus zapisywania dzieci to Kościoła, tak przymus, bo jak inaczej nazwać praktykę ostracyzmu społecznego względem rodziców powstrzymujących się od ochrzczenia swej pociechy? 

Państwo nazywające siebie państwem świeckim powinno w bardzo zdecydowany sposób przeciwstawić się niemal codziennemu łamaniu podstawowego dokumentu ustrojowego, stanąć na straży wolności przekonań rozumianych jako prywatna własność każdego człowieka, nie zaś prawnego opiekuna. Dziecko, pomimo tego że nie jest w stanie zrozumieć otaczającego go świata i wyrazić swego zdania, w dalszym ciągu pozostaje jedynym właścicielem swojej wolności sumienia i przekonania. Jego niedojrzałość nie może być powodem do odbierania mu tych podstawowych praw, do których Kościół Katolicki bardzo często się odwołuje. Odwołuje ale ich nie szanuje. Każda istota ludzka zasługuje na szacunek, a ten w stosunku do małego dziecka, niemogącego jeszcze samodzielnie decydować o sobie, możemy okazać poprzez pozostawianie mu możliwości wyboru drogi zgodnej z jego wewnętrznym przekonaniem, co w konsekwencji przekłada się o odwleczeniu decyzji o formalnym przystąpieniu do jakiejkolwiek wspólnoty religijnej.

środa, 4 lipca 2012

Ekologia a zdrowy rozum i pieniądze

Po przeczytaniu wywiadu z Adamem Wajrakiem (TUTAJ) czuję potrzebę do skomentowanie kilku rzeczy z którymi się nie zgadzam. Pierwsza sprawa to określenie ekoterroryzm.
- Przyznaje się pan do ekoterroryzmu?
- Przyznaję. Ciągle mówi się o ekoterrorystach, ale jakoś ich nie widać. (...) czy ktoś podłożył bombę pod siedzibą którejś z tych firm?
Otóż aby być terrorystą nie trzeba podkładać bomb. Terrorystom zależy na sianiu niepokoju, do tego wystarczy zapowiedz zamachu. Ludzie boją się wychodzić w okolice miejsc narażonych, władze dla zapewnianie spokoju są w stanie pójść na ustępstwa, byle chronić swych obywateli. Nikt nie ginie a jednak mamy do czynienia z terrorem. Wystarczy zasiać go w głowach. I tak postępują ekoterroryści. W dodatku stosuje się tutaj przedrostek eko w celu zaznaczenia że nie mamy do czynienia z krwawym aktem terroru a ze straszeniem skutkami faktycznego/domniemanego naruszenia lub zniszczenia ekosystemu. Ludzie oraz posądzane instytucje boją się i w ten sposób organizacje uzyskują założone cele.
- W Szczecinie stanęła budowa obwodnicy, bo podobno dwa tata temu widziano tam jednego gniewosza plamistego.
- (...) gdyby pod Szczecinem stała zabytkowa kapliczka, pałacyk lub było ciekawe stanowisko archeologiczne, to wstrzymanie budowy nie byłoby tak oburzające?
Pałacyk czy też stanowisko archeologiczne mają to do siebie że są, jak je ktoś odkryje to z dnia na dzień nie znikną, nie przeniosą się gdzieś dalej. Ze wspomnianym gniewoszem (rzadki wąż) jest z kolei tak że ktoś go kiedyś widział, nie wiadomo czy tam dalej jest. Skoro nie ma pewności to czemu wstrzymujemy budowę? Na sprawdzanie ekosystemu w poszukiwaniu rzadkich okazów flory i fauny było wystarczająco sporo czasu w czasie projektowania inwestycji, argument że ktoś coś widział nie może być powodem do opóźniania ważnych inwestycji infrastrukturalnych.

W tym miejscu chciałbym przytoczyć inną sprawę blokady budowy jednego z elementów kompleksowej obwodnicy Warszawy. W basenie strażackim, a więc sztucznie wytworzonym zbiorniku wodnym pojawił się rzadki gatunek ryby - strzebla błotna (cały artykuł TUTAJ). Ktoś musiał ją tam wpuścić, sprawcy oczywiście nie ma. Nasuwa się wniosek, skoro udało się tej rybie zadomowić z pierwszym lepszym zbiorniku, to czy nie można jej przenieść w inne nie kolidujące z drogą miejsce? Do ekologów, i popierających ich mieszkańców (nie chcą ruchliwej drogi w sąsiedztwie domów - ryba to tylko pretekst) najwyraźniej to nie dociera.

I ostatnia sprawa do której chciałbym wtrącić swoje 5 groszy.
- I nigdy nie słyszał pan o przypadku wyłudzania datków na organizację ekologiczną w zamian za zaprzestanie protestów?
- Oczywiście że słyszałem. To marginalne zjawisko. (...) Ten kij ma dwa końce, drugi to inwestorzy, którzy mają coś za pazurami i starają się to przykryć forsą, płacąc tym, co ich przyłapali.
Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z przewlekłości postępowań sądowych, a najlepiej wiedzą to inwestorzy. Zablokowanie budowy do czasu wyjaśnienia sprawy może trwać miesiącami, a może nawet i latami - w Polsce wszystko jest możliwe. Przestój w budowie wiąże się z wymiernymi stratami finansowymi. Niejednokrotnie inwestorom  - nawet w przypadku posiadania rzetelnej ekspertyzy środowiskowej - znaczne bardziej opłaca się zapłacić w zamian z spokój, niż czekać na obronienie swoich racji w sądzie. Wątpię aby ludzie biznesu byli aż tak wspaniałomyślni aby tracić pieniądze z powodu czyjejś chciwości czy pospolitego pieniactwa.

Poza tym chciałbym zaznaczyć że organizacje ekologiczne są ważne i potrzebne. Działają prężnie patrząc władzy na ręce, ale warto też przyjrzeć się ich działalności i nie traktować ich jako źródła jedynej mądrości. Prowadzi to do zgubnego przekonania o własnej nieomylności.

sobota, 30 czerwca 2012

Kompleks falliczny

W najnowsze POLITYCE ukazał się krótki komentarz prof. Magdaleny Środy dotyczący EURO 2012. Ze smutkiem muszę stwierdzić że Pani Profesor co raz częściej ośmiesza samą siebie w swoim ślepym tropieniu i obnażaniu tak nielubianego przez nią patriarchatu. Nie ma nic przeciw emancypacji, jestem nawet jej zwolennikiem, choć często nie zgadzam się z argumentami i pomysłami feministek. Dla Pani Magdaleny Mistrzostwa Europy były wielkim świętem fallusa, od razu przypinając wszystkim osobom zainteresowanym tą wielką jak na polskie warunki imprezą, łatkę prehistorycznego prostaka mającego na celu tylko i wyłącznie dokopanie przeciwnikowi. Skrzywdziła tym samym setki tysięcy, jeśli nie miliony osób które potraktowały EURO jako powód do pikniku, rodzinnego spotkania, zabawy razem ze znajomymi.

Samą piłkę nożną można krytykować za jej wybitnie męski wymiar, za wyzwalanie pradawnych plemiennych instynktów męskiego wojownika, ale niech Pani Środa zastanowi się jaką krzywdę wyrządza kobietom, które poddały się "piłkowemu szaleństwu". Przecież mogły wykorzystać tą imprezę do zorganizowania wspólnych kobiecych wieczorków przy piwie i meczu, nie jest to dobry sposób na wyzwolenie się spod "tyranii patriarchatu"? Można pomyśleć że jestem naiwny i że czepiam się szczegółów, albo że wkładam w myśli Pani Profesor intencje których nie miała. Szczerze powiedziawszy nie znam żadnego przykładu wykrystalizowania się nowej kultury bez wchłonięcia, zaadaptowania głównych aspektów kultur minionych. Chcąc walczyć z patriarchatem trzeba go wchłonąć, z feminizować. Jest to znacznie lepsze podejście do problemu niż szukanie na siłę związku miedzy społeczną energią a fallusem.

Zwróciłbym też uwagę na to że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu Polacy mieli szansę na zbiorowe, publiczne przeżywanie radości, szczęścia, to były całkiem przyjemne dla większości społeczeństwa chwile zbiorowego uniesienia. Owszem, były to igrzyska zamiast chleba, ale nie samym chlebem człowiek żyje. Nie od dziś wiadomo że istota ludzka do prawidłowej egzystencji potrzebuje wspólnoty, potrzebuje zabawy. Ludzie najedzeni będą w swej masie żądać rozrywki, tej taniej, ludowej, czy - mówiąc językiem Pani Środy - plemiennej. 

Przy okazji udowodniliśmy że potrafimy zorganizować coś wielkiego, udowodniliśmy sobie samym że możemy być razem bez konieczności ciągłego toczenia piany z pyska z tego powodu. W tym właśnie miejscu zabrakło tak poszukiwanego przez Panią Magdalenę fallusa, kobiety włączyły się do zabawy i od razu mniej testosteronu a więcej pikniku i troski. Pora więc odłożyć ten demon męskiej dominacji na półkę, przestać poszukiwać z uporem maniaka chodzących, leżących, czyhających za rogiem fallusów.

czwartek, 28 czerwca 2012

Defensywa Demokracji

W Sejmie znowelizowano prawo o zgromadzeniach umożliwiając gminom zakazanie organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu lub czasie. Stało się to pomimo krytycznej opinii ponad 30 organizacji pozarządowych oraz całej opozycji, jak również pomimo apeli dziennikarzy i specjalistów prawa konstytucyjnego o możliwej niezgodności nowelizacji z ustawą zasadniczą. Autorem kontrowersyjnych zmian jest Prezydent RP.

Pomysł zmian w ustawie o zgromadzeniach narodził się w zeszłym roku po zamieszkach z 11 listopada spowodowanych przez agresywne środowiska narodowo-patriotyczne. Od samego początku budził sporo kontrowersji. Opozycja parlamentarna podczas głosowań próbowała odrzucić projekt, a gdy to się nie udało próbowano dokonać zmian z niektórych zapisach - chodziło przede wszystkim o możliwość odmowy pozwolenia na zgromadzenie - niestety to też się nie udało. W chwili obecnej PiS zapowiedział że skieruje ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. I bardzo dobrze, to jedna z niewielu sensowych obietnic tej partii. W tym miejscu należy zauważyć że to właśnie styl polityki uprawianej przez tą partię doprowadził do rozlania się przemocy na ulice Warszawy podczas zeszłorocznego Dnia Niepodległości, a w konsekwencji do dzisiejszych zmian prawnych. Może jest to jakiś sposób na odpokutowanie przewinień? Chyba jestem marzycielem.

Zgodnie z nowymi przepisami za przebieg zgromadzenia miałby odpowiadać jego przewodniczący, który musiałby być łatwo rozpoznawalny wśród pozostałych uczestników demonstracji. Do jego obowiązków miałoby należeć przeprowadzenie zgromadzenia w taki sposób, aby zapobiec powstaniu szkody z winy uczestników. Jeśli nie dopełni tych obowiązków grozi mu grzywna do 7 tys. zł Uczestnicy manifestacji, jak również osoby postronne, zakłócające jej przebieg, musiałyby stosować się do poleceń przewodniczącego, za nie przestrzeganie tego zapisu grozi do 10 tys. zł grzywny. Nowelizacja daje też organom gminy możliwość zakazania organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu lub czasie, jeżeli doprowadzić to może do naruszenia porządku publicznego. Projekt precyzuje, że jeśli nie jest możliwe oddzielenie zgromadzeń zgłoszonych w tym samym miejscu i czasie, gmina niezwłocznie wzywa organizatora zgromadzenia zgłoszonego później do dokonania zmiany czasu lub miejsca tej manifestacji. 

I w tym miejscu zaczyna się pole do nad interpretacji przepisów i wybierania komu damy pozwolenie a komu nie. A przecież w demokracji każdy ma takie same prawa. Do zapewnienia porządku jest Policja, to na niej spoczywa obowiązek zapewnienie bezpieczeństwa osób i mienia podczas demonstracji, przemarszów i zgromadzeń. Ma ona dostateczny zestaw środków do zapewnienia bezpieczeństwa. Sytuacji skrajnych - a z takim mieliśmy do czynienia 11 listopada - dojdzie nawet przy znacznie restrykcyjnym prawie. Nie można karać obywateli za poczynania polityków, a jak wspomniałem wcześniej to właśnie oni są odpowiedzialni za rozrost skrajnych środowisk, gotowych do siłowej konfrontacji. Trzeba przestać z opowiadaniem bzdur o "patriotycznych kibolach", zdradzie, zamachu, serwilizmie, "krwi na rękach", "dorzynaniu watahy" itp. Nie będę wskazywał kto zaczął, wina jest po wszystkich stronach. Nie można agresji tłumaczyć zachowaniem strony przeciwnej, to żadne wytłumaczenie. Przyjmowanie złych praktyk, złych zasad gry jest taką samą winą jak ich narzucanie. Przemocy, braku wzajemnego szacunku należy przeciwstawić zdecydowany opór, stanowczy, ale pełen szacunku dla adwersarzy. W przeciwnym wypadku ani trochę nie będziemy się od nich różnić. Zaś tych, którzy myślą odmienni należy bezwzględnie eliminować z życia publicznego. Dla dobra nas wszystkich.

Chciałbym też przytoczyć fragmenty Sejmowej debaty na temat nowelizacji ustawy o zgromadzeniach. Robert Biedroń (RP):

To wy w PRL walczyliście o wolność. To wam ograniczano tę wolność. Dzisiaj wy ograniczacie ją innym. Nawet PiS za swoich rządów nie miał takich pomysłów. Nawet oni nie podnieśli ręki na demokrację. Zakładacie kaganiec demokracji, zakładacie kajdanki demokracji. Wstydźcie się.
Myślę że z tą wypowiedzią należy w pełni się zgodzić.  Inaczej ma się rzecz ze zdaniem Pani Krystyny Pawłowicz (PiS)
Jestem współautorem ustawy o zgromadzeniach z 1990 r. Jej celem było przywrócenie Polakom wolności zgromadzeń odebranej (...) w PRL. Pan zaś pod pretekstem incydentów sprowokowanych przez środowiska lewackie przeciwko uczestnikom marszu 11 listopada, niezadowolony z comiesięcznych procesji pamięci o ofiarach Smoleńska pod Pałac Prezydencki oraz pod pretekstem incydentów sprowokowanych przez służby rosyjskie na początku Euro, żąda obecnie istotnych ograniczeń wolności zgromadzeń, to jest podstawowej wolności politycznej.
 Otóż, droga Pani, proszę pójść po rozum do głowy, albo kupić sobie porządne okulary, jeśli nie dostrzega Pani jeszcze kto tu jest główną stroną ataku i agresji. To uczestnicy Marszu Niepodległości spowodowali zniszczenia idące w setki tysięcy złoty, to z ich przyczyny kilkunastu policjantów odniosło obrażenia. Tak atakowani przez Panią lewacy stali za kordonem policji i nie używano przeciw nim pałek, gazu łzawiącego oraz armatek wodnych. A - podejrzewam że to głównie o nich  Pani chodzi - Niemcy w czasie zamieszek od kilku godzin przebywali z areszcie. Więc siłą rzeczy, a przede wszystkim rozumu nie mogli brać w nich udziału. Natomiast część resztę o rosyjskich prowokacjach należy pominąć milczeniem, urojeń się nie komentuje, urojenia się leczy.

wtorek, 26 czerwca 2012

Obozy Ziemi Obiecanej

Państwo Izrael w ostatnich latach zmaga się nie tylko z palestyńskim terroryzmem, wrogim nastawieniem państw ościennych ale również z wzbierającą falą nielegalnych imigrantów  z Afryki. Rząd Beniamina Netanjahu podjął decyzję o utworzeniu obozu internowania dla 24 tys osób, oraz dwóch dodatkowych miejsc: więzienia i obozu wojskowego. Z cała pewnością podjęte przez Izraelczyków kroki sprowadza na kraj kolejną falę międzynarodowej krytyki. Wątpliwe aby działania nastawione na konfrontację i siłowe, jednostronne rozwiązanie problemu mogły przynieść satysfakcjonujący obydwie strony skutek. A bez satysfakcji obydwu stron nie będzie można mówić o sukcesie. Rząd Izraela zachęcany przez skrajnie prawicowe partie co raz śmielej poczyna sobie względem wszystkich swoich przeciwników. Na co dzień są to Palestyńczycy, dziś są to nielegalni imigranci.

Naród izraelski, tak bardzo doświadczony przez historię zaczyna gubić się w spirali przemocy, niechęci i wzajemnych animozji. Pomimo wielokrotnych prób pokojowych nie udało się osiągnąć trwałego porozumienia pomiędzy dwoma stronami zgłaszającymi roszczenia do tych samych terenów. Strona Izraelska - znacznie silniejsza od Palestyńczyków - nie rezygnuje z budowy żydowskich osiedli na terenach Palestyny, przeprowadza akcje pacyfikacyjne w odpowiedzi na akty terroru, będące z kolei odpowiedzią na izraelską politykę twardej ręki w stosunku do Palestyńczyków. Dochodzi do niszczenia nielegalnych palestyńskich osad oraz budowanych przez międzynarodowe organizacje charytatywne zbiorników na wodę. Nie wygląda na to aby ktokolwiek zamierzał ustąpić.

Izrael podąża ślepą ścieżką ku samozagładzie. Świadczy o tym demografia - w najbliższych latach odsetek nieżydowskiej populacji Izraela będzie tylko rósł, głównie za sprawą znacznie wyższej dzietności wśród par palestyńskich. Bez ustępstw na rzecz muzułmańskiej części społeczeństwa nie uda się ocalić państwa żydowskiego. Tylko i wyłącznie ustanowienie wspólnoty dwóch narodów jest w tanie zapewnić pokojową koegzystencję dla obydwu stron. To proces nie łatwy i długotrwały, ale bezwzględnie potrzebny.

Jak najszybciej trzeba by opracować program rozwoju  Autonomii Palestyńskiej, poprawić stan edukacji, najlepiej poprzez tworzenie szkół z dziećmi z obydwu środowisk - żydowskiego i muzułmańskiego. Poprawić dostęp do opieki medycznej, czystej wody i środków pierwszej potrzeby. Przygotować grunt pod rozwój gospodarczy. Nie od dziś wiadomo że ludność mająca zapewnioną spokojną i dostatnią egzystencję jest znacznie mniej podatna na radykalizm. A to właśnie bieda - obok chęci odwetu - jest siła napędową przemocy i popularności organizacji terrorystycznych. Obydwie strony muszą przystąpić do wzajemnej asymilacji. Tylko wtedy uda się doprowadzić do sytuacji w której miejsca w Izraelu starczy dla Żydów, Palestyńczyków jak również dla imigrantów z Afryki, i nie będzie potrzeby budowania obozów internowania czy jakichkolwiek innych miejsc gdzie będzie się wysyłać niechcianych. Niestety po każdej ze stron brak wyraźnej siły politycznej do przeprowadzenia niezbędnych zmian w prawie, praktyce i ludzkiej mentalności.

niedziela, 24 czerwca 2012

Makabra na T-shirtach

W pewnym mieście, nazywanym "Miastem Cudów nad Wisłą" pewna grupa ludzi wpadła na niesamowity pomysł. Zainicjowano sprzedaż koszulek upamiętniających Powstanie Warszawskie, zysk z akcji ma być przeznaczony na zakup zniczy, kwiatów i farb do graffiti, które pomysłodawcy chcą stworzyć. Pomysł godny pochwały i naśladowania gdyby nie fakt że na koszulce jako alegorię Powstania umieszczono wizerunek pomnika Małego Powstańca. Pomnik budzący wiele kontrowersji.

Zacznijmy od zeszłorocznej wypowiedzi Olgi Lipińskiej:
Pomnik Małego Powstańca to hańba. Co to jest? Przecież życie - ŻYCIE - jest najważniejsze
To prawda życie jest najważniejsze. Po części wtórował, a po części polemizował z Panią Lipińską Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego:
Ja też uważam, że Pomnik Małego Powstańca jest sytuacją przerażającą ... (...) Rzeczywiście ten pomnik jest hańbą, ale musimy pamiętać o tym, że jest to wynik ludobójczej totalitarnej polityki Niemiec hitlerowskich
Oczywiście można znaleźć znacznie więcej krytycznych komentarzy odnoszących się do wizerunku dziecka z bronią. Dlaczego więc organizatorzy akcji zdecydowali się umieścić go na koszulce? Dlaczego chcą aby stawał się on symbolem popkultury? Czy - na skutek zwrócenia uwagi na kontrowersyjność - zmienią wygląd koszulki? Mam taką nadzieję, niestety małą.

 Jeszcze jedną budzącą zastanowienie rzeczą jest napis umieszczony na tyle koszulki - "Radzymińscy patrioci". Patriotyzm to coś, co nosi się w środku, trzeba go czuć. Nikt nie ma monopolu na przyznawanie łatki "patriota". Nie lepszy byłby napis "Radzyminiacy"? Czy osoba, której nie stać na zakupienie  koszulki (40zł) nie ma prawa do bycia patriotą? Czy żeby czuć się patriotą trzeba mieć to dobitnie wypisane na "czole", aby nikt nie mógł w to wątpić? Czy aby nie jest to patriotyzm na pokaz, tak naprawdę będący fałszem, ładnie wyglądającą dekoracją? Nie rozumiem po co w nas tyle chęci do dzielenia, stygmatyzowania, szufladkowania. Nie możemy występować jako wspólnota, jako całość?

Wróćmy do Małego Powstańca. Posyłanie do walki dzieci jest klęską dorosłych, ich całkowitą porażką. Powinni je chronić a pozwalają im ginąć. Upamiętnienie dziecięcych ofiar wojny (te ginące z bronią w ręku były marginesem) jest naszym obowiązkiem, lecz zastosowanie tej koncepcji wizualnej jest powodem do wstydu, nie przynosi nam nic prócz hańby z powodu niepotrzebnej śmierci niewinnych istot w awanturze rozpętanej przez nieobliczalnie nieodpowiedzialnych dorosłych.

Sposoby upamiętniania PW budzą wiele głosów krytycznych. Muzeum Powstania nazywane jest "makabrycznym parkiem rozrywki". Trochę w tym prawdy, ale nic nie jest białe bądź czarne. Aby przyciągnąć widza, młodego widza na którym placówkom tego typu najbardziej zależy trzeba sprowadzić przekaz do pewnego rodzaju rozrywki. Nie może ona sprawiać czystej przyjemności, ale nie może być nudna, jednocześnie powinna utrwalać wiedzę na temat wydarzeń historycznych. 

Powstanie Warszawskie to kontrowersyjna karta polskiej historii. Zbrodnia na narodzie Polskim dokonana na nasze życzenie i częściowo naszymi rękami. Bo jak inaczej nazwać rozpętanie ulicznych walk w gęsto zabudowanym i zamieszkanym mieście? Olbrzymie straty materialne, kulturalne (niektóre zbiory i archiwa w praktyce przestały istnieć) a przede wszystkim straty ludzkie to jedyne co nam przyniosła "burza w szklance wody". Trzeba oddać sprawiedliwość bohaterom tamtych wydarzeń, w 1944 roku innego wyjścia jak stanąć do walki nie mieli. Lecz dziś, korzystając z przywileju chłodnej oceny historycznej musimy stwierdzić że PW było wielkim błędem i porażką. O ofiarach - przede wszystkim cywilne - należy pamiętać, czcić ich poświęcenie, ale nie stawiać ich za wzór. Najbardziej dla kraju przysługują się ci co żyją i pracują dla jego rozwoju, nie zaś ci co za niego giną. Dla najmłodszego pokolenia Powstanie Warszawskie powinno być przestrogą jak nie należy postępować.

czwartek, 21 czerwca 2012

Wiem, ale nie powiem. Mam, ale nie pokarzę.

Niektórzy ludzie mają tendencję do mitomaństwa, rozpowiadania gdzieś zasłyszanych plotek jako "niepodważalnej prawdy", czy też do plecenia zwykłych bzdur. Pół biedy gdy jest to jakiś opętany pseudo-dziennikarz albo gdyby-historyk, znacznie gorzej gdy zachowuje się tak osoba chcąca być poważną. A tak niestety robi Jarosław Kaczyński (w pewnej piosence nazywanym Jarosławem K.). 

Z nie do końca wyjaśnionych powodów gen. Petelicki popełnił samobójstwo, tragedia dla rodziny, przyjaciół jak również dla środowiska wojskowego. Niestety mamy bardzo dobrze wyeksponowaną grupę ludzi do tego stopnia niemających poszanowania dla tragedii, by na tym niepomiernie przykrym zdarzeniu budować kolejne mity. Mity potrzebne do bieżącej walki o stołki, o władzę nad niezorientowanymi umysłami. Pan Kaczyński twierdzi że wiedział że generałowi coś grozi (według niego to nie było samobójstwo), ale nikomu wcześniej nic nie powiedział. Dał nawet do zrozumienia że jest cała "lista osób zagrożonych", przekazana mu przez osobę, której (a jakże!) tożsamości nie ujawni. Jak słusznie zauważono w jednym z programów publicystycznych, posiadanie wiedzy o zamierzeniu popełnienia przestępstwa i nie powiadomienie o nim stosownych organów jest przestępstwem.

W tym miejscu powinien cieszyć fakt że prokuratura zamierza przesłuchać Pana Kaczyńskiego w kontekście istnienia rzekomej listy. Dzięki temu uda się pewnie ustalić, że wszystko co na ten temat ma do powiedzenia Pan Prezes jest zwyczajnym kłamstwem. Jak większość rzeczy spod znaku "wiem, ale nie powiem". Szkoda że za opowiadanie bzdur, szerzenie fałszywych domysłów dla uzyskania własnych korzyści, przy jednoczesnym braku poszanowania dla cierpienia i godności innego człowieka nie można ścigać z urzędu. Za głupotę karać nie wolno, ale za tak obrzydliwy cynizm jak najbardziej powinno się to robić. Dobrze by było gdyby Pan Jarosław zamienił się w Jarosława K., dla znakomitej części społeczeństwa byłby to ostateczny dowód na moralny upadek tego człowieka, który na własne życzenie zapędził się w ten kozi róg. Niestety dla pewnych kręgów byłby to powód dla jeszcze większego "wyświęcenia" Pana Kaczyńskiego, dla okrzyknięcia go "męczennikiem".

piątek, 15 czerwca 2012

A mieli "wstawać z kolan"

Sejm, po burzliwej dyskusji, odrzucił projekty Ruchu Palikota oraz SLD zakładające likwidację Funduszu Kościelnego bez wprowadzania w zamian innych form finansowania Kościołów z budżetu państwa.

Budząca wiele kontrowersji Komisja Majątkowa, oddająca Kościołowi zabrane przez komunistyczne władze majątki zakończyła działalność, natomiast Fundusz Kościelny, utworzony jako rekompensata za utracone dobra, działa w najlepsze. Dlaczego Kościół dalej jest traktowany ulgowo? Dlaczego - pomimo obietnic Premiera - rząd nie "wstał z kolan"? Jest to oburzająca sytuacja, ba! wręcz chora. Nie było by nic złego gdyby państwo pozostawiło sobie kościelne grunty, zarabiało na nich, a wszystkie te środki przeznaczało na dotowanie Kościoła. Lecz skoro państwo już tych dóbr nie posiada to dlaczego ma dalej ponosić wysiłek finansowy i łożyć na utrzymanie duchownych? Przecież sami mogą zarabiać na dzierżawie, sprzedaży itp. odzyskanych majątków i w ten sposób zaspokajać potrzeby, w chwili obecnej finansowane z budżetu państwa.

Chyba że przyjmiemy inny model, "Zero pieniędzy z budżetu - za wszystko płacą wierni". Nie jest tak że podatki wierzącego obywatela X są wydawane na Kościół Katolicki, a podatki niewierzącego obywatela Y na nauczanie etyki. Nikt z nas nie dostaje listów z informacją "zebrane od Pana/Pani podatki wydaliśmy na (np.) ryzę papieru w ministerstwie XYZ"  Każda złotówka, wydawana przez państwo ma w sobie cząstkę danin zapłaconych przez każdego obywatela. Dlaczego więc ateista (bądź osoba innego wyznania) ma finansować np. nauczanie religii w państwowej szkole? Przecież Państwo Polskie jest wolne światopoglądowo. 

Wprowadzenie dobrowolnego, najlepiej doliczanego do podatku (aby budżet nie tracił i tak szczupłych dochodów) odpisu na rzecz dowolnego kościoła w wysokości 1%, przy jednoczesnej całkowitej rezygnacji z przekazywania funduszy z budżetu centralnego (samorządowych też) z pewnością znacząco wpłynęłoby na poprawę więzi wierny - wspólnota religijna (np. Kościół Katolicki). To jedyne, uczciwe dla wszystkich rozwiązanie.

Panie Premierze! Mniej kłamstw, więcej odwagi! Tchórzom pluje się w twarz.

środa, 13 czerwca 2012

Europrzesada

Rozpoczęły się wyczekiwane od dawna przez większość społeczeństwa Mistrzostwa Europy. I jest to dla mnie powód do smutku nad zachowaniem mediów, mianowicie telewizji. Mam swój ulubiony wieczorny serwis informacyjny, oglądam go regularnie od lat i jestem zdziwiony że od początku turnieju, ba! już na kilka dni przed nim, praktycznie nie było żadnych innych informacji, prócz tych związanych z Euro! Przecież nie tylko tym człowiek żyje! Świat nie zatrzymał się w miejscu z powodu 16 drużyn biegających za kulą wykonaną z syntetycznych materiałów. Rozumiem że gospodarz poświęca znacznie więcej uwagi przebiegowi organizowanej prze siebie imprezy (choć można dojść do wniosku że to UEFA jest gospodarzem, Polska dała tylko teren, ale nie szukajmy dziury w całym), ale to nie powód aby w głównym serwisie nie znalazła się jedna, może nawet dwie informacje nie związane z Euro z kraju i ze świata.

Od dawna wiadomo że złe informacje, tragedie, kataklizmy itp. najlepiej przyciągają ludzką uwagę, a o rozbiciu się samolotu na Ukrainie (ofiar nie wiele - na szczęście - ale to też gospodarz turnieju) ani słowa! Rząd zmienia założenia rozwoju gospodarczego - w kryzysie to raczej ważna informacja - cisza. Hiszpania pogrąża się w kryzysie finansowym... jedna wzmianka. Gdyby nie najjaśniejszy internet, gdzie proponują mi znacznie szerszy pakiet wiadomości, oraz tradycyjna prasa, choć oczywiście w obydwu tych mediach to co niezwiązane z Euro jest - tak jakby-na drugim planie, absolutnie nie miałbym pojęcia co się wokół mnie dzieje.

Wiem że wszyscy chcą odpocząć od nieustającego jazgotu wojny polsko-polskiej, greckiej awantury i innych raczej nie polepszających humoru i samopoczucia spraw ziemskiego padołu, ale zatracanie się w piłkarskim szaleństwie absolutnie nie jest zdrowe! Czuję że już muszę od tego Euro odpocząć. Z niecierpliwością czekam ostatniego gwizdka.